95-letnia Loretanka walczyła w Powstaniu Warszawskim. Wspomnienia siostry Łucji

Loretanka, siostra Łucja Aniela Wojdyno pseudonim „Aldona”, jako młodziutka dziewczyna stanęła do walki w Powstaniu Warszawskim. Była sanitariuszką w  Pułku „Baszta”, kompanii 01 „Bożydara” – ppor. Dariusza Dąbrowskiego. W swoich wspomnieniach siostra Łucja przyznaje, że podczas Powstania doświadczała „przedziwnej opieki Matki Bożej”.  Prezentujemy dziś fragment wspomnień leciwej zakonnicy.

– Nasza Komendantka wyznaczyła nas sześć do przejścia kanałem do Śródmieścia. Wchodziliśmy dużą grupą do włazu przy ul. Szustra, róg Bałuckiego, z dnia 26 na 27 września w nocy o godz. 3-ciej. Razem z nami wchodził także ranny na Czeczota „Bożydar”, wchodziło dużo osób.  W kanale – najpierw breja do kostek, w miarę dalszej drogi stawała się coraz głębsza. Kanały wpadały do burzowców – wspomina Loretanka.

– Niemcy rzucali granaty, robili przeszkody, używali gazu. Straciłam przytomność, najpierw ktoś mnie ratował, słyszałam cichy szept: „to dla Polski”. Detonacje rozpierzchły innych, a może już zginęli. Topiłam się i tak jak inni miałam, w tym burzowcu, w tej głębi, utonąć.  Jednak na moment odzyskałam przytomność – chwyciłam medalik w rękę i wypowiedziałam ostatnią prośbę: „Matko, Maryjo, Jezu…” Natychmiast przestałam się topić – opowiada 95-letnia dziś zakonnica.

– Jakąś nadprzyrodzoną, ostatnią siłą, zrywem do życia, przepłynęłam tę głębinę i znalazłam się w bocznym kanale. Jestem głęboko przekonana, że to Matka Najświętsza podała mi Swoją Matczyną Dłoń i dopomogła przebyć tą ogromną głębię. Nie miałam sił, aby iść dalej, co chwila upadałam. Woda w bocznym kanale była płytsza. Przejścia do Śródmieścia już nie było.

Doszliśmy jako mała grupa powstańców. Chcieliśmy otworzyć właz, ale nie mogliśmy. Długo się błąkaliśmy, wyczerpani do ostatka tą beznadziejną wędrówką. Ciągle upadałam  z braku sił, pozostawałam na końcu, szłam ostatnia. Ktoś histerycznie krzyczał, ludzie padali w brei. Ci, co odchodzili ciągle się wracali do tego miejsca. Ktoś zaofiarował się wyprowadzić nas z tego kanału drugim, bocznym wyjściem w Aleje Niepodległości. Kiedy już byliśmy blisko wyjścia wtedy – snop światła i ogłuszający huk. Niemcy wycelowali pocisk w ten właśnie kanał. Ci, co szli pierwsi wszyscy zginęli, słyszałam ich ostatnie jęki. Ci, którzy jeszcze mogli wypowiedzieli: „Jezus, Maryja”. 

Byłam przygnieciona głazami. Czułam, że jeszcze żyję, ale nie mogłam się ruszyć. Straciłam przytomność. Nie pamiętam jak długo i po jakim czasie ktoś mnie uwolnił… Byli to lekarze. Stanęłam, ubranie miałam całe w strzępach od odłamków, zakrwawiona, ale to były powierzchowne rany, z trudem mogłam iść, kanał był usłany trupami, nie było jak stanąć, wszędzie leżeli Ci, co zginęli za Ojczyznę. Przy wyjściu stała Niemka – rewidowała, pytała: „Czy broń jest?” Drżałam z zimna, wyszłam boso, ubranie w strzępach, jakaś kobieta okryła mnie męską jesionką i dała buty – czytamy we wspomnieniach siostry Łucji Anieli Wojdyno.