S. Alicja: Im dłużej jestem w zakonie, tym więcej odczuwam szczęścia wewnętrznego

Tak, jestem szczęśliwa, jest to jednak trochę inne szczęście. Im dłużej jestem w zakonie, tym więcej odczuwam szczęścia wewnętrznego, innego niż głosi obecny świat. To jest szczęście, iż ja wiem, że to jest moje miejsce w życiu – powiedziała Polskifr.fr s. Alicja Pachla ze Zgromadzenia Misyjnego Służebnic Ducha Świętego. 30 kwietnia przypada Niedziela Chrystusa Dobrego Pasterza – Dzień Modlitw o Powołania, otwierający Tydzień Modlitw o Powołania.

Powołaniowa refleksja s. Alicji:

 Uwierzyłam i odczytałam

 Historia mojego powołania to klasa siódma szkoły podstawowej. Jak każde powołanie, sam Pan Bóg w zadziwiający sposób woła człowieka. Dla mnie czas mojego powołania był taki: z jednej strony można się uśmiać troszkę, bo przyszła sąsiadka do mojej mamy na ploteczki, to był zimowy wieczór, jak dzisiaj pamiętam, i opowiadała do mojej mamy: Słyszałaś, poszła do klasztoru jedna niewiasta, ale uciekła stamtąd, bo tam w trumnach śpią. Ja w pokoju podsłuchiwałam. Myślałam wtedy: O Boże, w trumnach śpią. Jak położyłem się do łóżka, odmawiałam wieczorny pacierz, wówczas przyszła mi myśl, że ja też mogę być siostrą zakonną. Pamiętam, iż wystraszyłam się mocno i próbowałam tę myśl jakoś odepchnąć, ale nie mogłam zasnąć. Wstałam i zaczęłam się modlić mówiąc: Panie Boże, proszę, tylko mnie nie powołuj, bo wiesz, że ja się tak strasznie boję nieboszczyków. Tam w trumnach śpią w zakonie.

Do tej pory pamiętam moją modlitwę, byłam strasznie wystraszona, ale w pewnym momencie przyszła mi również inna myśl, że nie muszę obecnie podejmować decyzji. Boże, jeśli bym miała iść, to po maturze, teraz jeszcze jestem młoda – to jeszcze nie czas – i właśnie ta myśl gdzieś mi dalej została. Próbowałam o niej zapomnieć, a później ona pojawiła się i zaczęłam jeździć na rekolekcje do sióstr Michalitek i coraz bardziej się oswajałam z tą myślą.

Zbliżał się czas matury, znowu jakiś niepokój się pojawił w moim sercu, iż muszę podjąć ważną decyzję. W tym czasie pojawił się chłopak i wtedy myślałam sobie: Pan Bóg chyba nie chce, żebym była siostrą zakonną, bo nie postawiłby tak fajnego chłopaka na mojej życiowej drodze. Chciałam ten wewnętrzny głos zagłuszyć i zaczęłam z nim chodzić, ale ten niepokój ciągle gdzieś w sercu był. Sama nie wiedziałam czego chcę, wciąż wracała do mnie ta wewnętrzna myśl.

Kiedy zdałam maturę, ten głos w mym sercu był coraz silniejszy; mówił: Obiecałaś, pamiętasz, jak zdasz maturę – to pójdziesz, a ja bałam się podjąć tę decyzję. Przyszedł moment i wiedziałam, że tak dalej nie mogę, że muszę albo w jedną stronę, albo w drugą. Przypomniało mi się w tym miejscu pewne wydarzenie, właśnie moja starsza siostra wyszła za mąż i jej mąż ma dwie siostry zakonne w zgromadzeniu. Jedna z nich dała mi adres i kontakt do pewnego „Misjonarza” (red. czasopismo wydawane przez Werbistów). Kiedy miałam podjąć tę życiową decyzję, pomyślałam sobie, iż powinnam porozmawiać z tym „Misjonarzem” oraz pojechać gdzieś do Zgromadzenia i po prostu raz na zawsze z Panem Bogiem tę sprawę załatwić. Rzeczywiście odnalazłam tegoż „Misjonarza” i napisałam list do sióstr i w nim spytałam: Czy są u nich jakieś rekolekcje, bo chciałam przyjechać. Siostra mi pozytywnie odpowiedziała.

Pojechałam na te rekolekcje, z taką myślą, iż muszę szczerze z Bogiem porozmawiać. Kupiłam bilet, pojechałam na rekolekcje do Raciborza i tutaj – w czasie tych rekolekcji – Pan Bóg dał mi dużo światła, dałam sobie czas, poprzez ciszę, poprzez dłuższy czas modlitwy, na podjęcie konkretnej decyzji. I odczytałam – to jest droga mojego powołania. Bóg chce, żebym Jemu służyła rzeczywiście, ale też rodziły się niepokoje. Mówiłam sobie wtedy: Panie Boże, jeśli nie wytrzymam… jeśli będę chciała założyć rodzinę? Pamiętam jednak taki głos w moim sercu: Wystarczy ci mojej łaski. Nie wiedziałam wówczas, że to są słowa z Pisma św. I dalszy ciąg… jest moc, która w słabości się doskonali. Uwierzyłam i zgłosiłam się do siostry, która zajmowała się powołaniami oraz formacją zakonną. Powiedziałam, że chcę wstąpić do klasztoru i przyjechałam na tzw.: „tydzień” – to był czas mojego rozeznania, gdzie pod okiem siostry, ona mi pomagała się rozeznać i właśnie jestem 27 lat w naszym Zgromadzeniu bardzo szczęśliwa. Tym szczęściem jest pokój mojego serca, że to jest właśnie moja droga. Ten wewnętrzny pokój trwa do tej pory.

Głos powołania

 Dzisiejszy świat…, tak naprawdę trudno jest usłyszeć młodym głos powołania, bo dziś jest dużo hałasu, dużo świat krzyczy, że nie warto poświęcać się i oddawać życia, że trzeba normalnie żyć i czerpać jak najwięcej. Patrząc na współczesnych młodych ludzi widzimy często, jak mało jest w nich radości i zadowolenia, ile jest depresji, ile zagubienia młodych. Z jednej strony wydaje się…, że świat dużo oferuje, jest w nim dużo różnych atrakcji. Ale tak naprawdę, jeśli nie da sobie człowiek czasu na duchowe odczytanie w sobie, gdzie jest moje miejsce to choćby wiele miał i wiele posiadał – tak naprawdę nigdy nie będzie szczęśliwy.

Ważne jest w życiu, żeby dać sobie taki czas do rozeznania swojego miejsca, w którym kierunku mam iść. Wiele młodych dziewczyn należy do różnych ruchów oraz stowarzyszeń katolickich i myślę, że w Kościele, jeśli chce się zaangażować, to naprawdę może. Tu są właśnie różne dzieła: charytatywne, wolontariatu, misji czy hospicjów. Ja jakiś czas pracowałam w formacji i widziałam, iż brakuje niekiedy takiego zdecydowanego pójścia za głosem powołania, bo wiele osób jest w różnych ruchach, a później czują, że Pan Bóg ich wzywa, ale trudno jest dalej jakoś ten zdecydowany życiowy krok podjąć.

Myślę, iż nie jest to tylko problem osób powołanych do zakonu, ale też problem powołań do małżeństwa. Obecnie młodzi często żyją niezobowiązująco, a życie w klasztorze, kojarzy im się cierpiętniczo. Takie funkcjonują dziś wśród nich stereotypy. Muszę tu stwierdzić, że jeśli ofiaruję czas drugiemu człowiekowi, to ja tak naprawdę tęsknię za samotnością, tęsknię za czasem, kiedy jestem sam na sam z Panem Bogiem, kiedy mogę być też sama z sobą. Cierpiętnictwo więc, to absolutnie stereotyp, a codzienność i służba drugiemu, jest wyzwaniem, to jest właśnie posłuszeństwo czy ubóstwo, podobne jest również życie w małżeństwie. To są wartości ponadczasowe: służba drugiemu człowiekowi. Na każdym etapie życia Bóg stawia na naszej drodze drugiego człowieka. Jeśli myślę tylko o tzw. samorealizacji, o tym, aby mnie było dobrze – to tak naprawdę takie życie wyłącznie dla siebie nie daje w ogóle szczęścia, a codzienna służba drugiemu człowiekowi, chociaż nieraz czuję się zmęczona i brakuje czasu dla siebie, to wtedy naprawdę jestem szczęśliwa, bo daje się dużo z siebie, bo moja motywacja jest właśnie taka, iż wiem dla kogo – Pan Bóg mnie powołał i On patrzy na ludzką dobroć. On jest dla mnie wzorem i daje mi charyzmat, radość oraz siłę do pokonywania wszelkich codziennych trudności… każdego dnia.

 Szukamy nowych dróg

Codzienna Eucharystia, bycie z Bogiem, modlitwa – jest moją siłą, jest sensem mego życia. Jeśli przewijają się w sercu jedynie jakieś atrakcyjne oferty, jeśli patrzę na swoje życie zakonne pod względem wyłącznie samej atrakcyjności, co ono może mi oferować, co możecie mi dać, wtedy jest to oczywiście złe podejście, bo wówczas nigdy nie będę szczęśliwa. Wstępując do zakonu pytałam siebie i wciąż pytam: co ja mogę dać, czym mogę się podzielić, wtedy aż się zadziwiam, ile darów ja odkrywam z każdym rokiem będąc w zgromadzeniu i jestem wtedy otwarta, aby zobaczyć własne talenty, a Pan Bóg je pomnaża, daje, pomnaża, nawet 4, 5 i 10 razy, tyle to widzę oczyma duszy, ile Bóg mi dał oraz ile ciągle gdzieś oferuje, więc myślę, że to piękne i złożone. Dlatego współcześnie nie można mówić o kryzysie powołań, bo mogłoby to oznaczać, iż Bóg jest w kryzysie, że Bóg nie powołuje – więc myślę, że On wciąż powołuje, tylko coraz trudniej usłyszeć Jego głos, a w dzisiejszym świecie jest dużo rożnych ofert hałaśliwych, trudniej usłyszeć tenże głos i trudniej jest odpowiedzieć.

Dzisiejszy świat jest nastawiony na tzw. samorealizację, a życie w klasztorze wiąże się z takim codziennym obumieraniem, codziennym nastawianiem – nie dla siebie – ale na pierwszym miejscu jest wyłącznie Bóg i codzienne wyzwania; one są oczywiście duże, gdyż patrząc i czytając Ewangelię, widzimy, że jest ona jak postawa kard. Konrada Krajewskiego, kiedy Ewangelia jest piękna jak wiosna i ciężka jak krzyż, gdzie ksiądz rozmawia z młodymi ludźmi, ponieważ oni potrzebują takiego jasnego przesłania.

Coś, co funkcjonowało parę lat temu, teraz na naszych oczach zmienia się i dalej tak samo nie musi być. Papież Franciszek często akcentował: nie można w obecnych czasach używać wciąż takich samych słów, bo zawsze tak było, trzeba szukać i pytać: co Duch Święty na dzień dzisiejszy od nas oczekuje, bo Ewangelia ciągle nam przypomina: nie można młodego wina wlewać do starych bukłaków, bo je rozerwie.

Teraz w zgromadzeniach zakonnych jest tak, iż szukamy nowych dróg, gdyż współcześnie, jest mało powołań, a dużo starszych osób, oni wzajemnie, młodzi i starsi, potrzebują siebie nawzajem, dlatego są często łączenia nowicjatów zakonnych. My też mamy takie odczytywanie znaków, czego przykładem jest nasz zakonny nowicjat w Rzymie. W domu generalnym są siostry ze Słowacji, Polski, Niemiec. Inne Zgromadzenia podobnie robią, np. mają wspólne wykłady, mogą wówczas wspólnie siebie ubogacać. Jest to wzajemna otwartość na dzisiejsze bolączki oraz istniejące potrzeby. Jest to nowość, ale z drugiej strony troska, żeby nie zatracić tego, co jest najważniejsze.

Charyzmat

 Jesteśmy Zgromadzeniem misyjnym, wiec głównym naszym charyzmatem, jest praca na misjach, jest modlitwa za misje i głoszenie Dobrej Nowiny tam, gdzie nikt nie mówił o Chrystusie, to są tzw. misje frontowe. Każda z sióstr, która jedzie na misje, najpierw przeżywa takie osobiste nawrócenie, bo początkowo, jadąc na misje myśli, iż ja będę nawracać czy głosić, zdobywa środki materialne, a przychodzi taki moment, że rozumie, jak wiele otrzymuje od tych ludzi – to jest takie otwieranie się na siebie. Nie jestem wyłącznie tylko tą, która daje, ale jestem tą, która wiele otrzymuje od Boga i od tych spotykanych ludzi. To jest Jego misja, Bóg mnie wówczas również nawraca. Wtedy dostrzegam, jak wiele i ja osobiście otrzymuję. Każda misjonarka powinna być otwarta na to, co też otrzyma.

 Jestem szczęśliwa

Tak, jestem szczęśliwa, jest to jednak trochę inne szczęście. Im dłużej jestem w zakonie, tym więcej odczuwam szczęścia wewnętrznego, innego niż głosi obecny świat. To jest szczęście, iż ja wiem, że to jest moje miejsce w życiu. Oczywiście nie ma dni bez rożnych trudności czy krzyża, bo owo szczęście polega na tym, że wiem i jestem w sercu przekonana – to jest naprawdę moje miejsce. Przychodzą codzienne trudności, cierpienia, zmaganie się z własnymi słabościami – jasne – ale to właśnie wewnętrzne szczęście daje mi wówczas duchowy pokój – jestem na dobrej drodze. To jest ta droga, którą Bóg dla mnie wybrał.

Niekiedy będąc nawet bardzo zmęczona np. w kaplicy modlę się: Boże, dziękuje Ci za to, iż powołałeś mnie do tego zgromadzenia i pokazujesz mi Swoją łaskę, że ja, odpowiedziałam na to Twoje wezwanie. Zawsze są nowe wyzwania, nowe prace, gdzie On mnie posyła. On kieruje moim życiem, nie jestem sama. Jestem więc w Jego rękach i to są najlepsze ręce i to jest powodem mojego największego szczęścia.

/Za: Polskifr.fr/