68 lat temu wstąpiła w klasztorne mury i jest w nich do dzisiaj. Za 8 miesięcy będzie obchodzić 90 lat. Szczęśliwa i spełniona boromeuszka odpowiada na parę trudnych pytań.
Mimo podeszłego wieku urzeka szczerym i pięknym uśmiechem, ale potrafi też postawić do pionu doniosłym głosem. Można ją spotkać na wielkich korytarzach klasztornych u trzebnickich boromeuszek. Przez wiele lat jako przełożona tegoż klasztoru organizowała opiekę nad pielgrzymami i turystami z kraju i za granicy. Cieszyła się dużym uznaniem wśród przybywających do grodu św. Jadwigi. Oprowadzała chętnych prawie 30 lat.
Można więc powiedzieć, że to chodząca legenda sióstr boromeuszek w Trzebnicy. A w dodatku w tym roku obchodzi 65. rocznicę pierwszych ślubów w Kongregacji Sióstr Miłosierdzia św. Karola Boromeusza .A wstępowała w klasztorne mury właśnie w Trzebnicy.
– Od dziecka chciałam zostać zakonnicą, ale… nie boromeuszką tylko służebniczką NMP – przyznaje z uśmiechem s. Justyna. – Pragnęłam wstąpić do klasztoru obok Góry św. Anny, niedaleko mojego rodzinnego miasta – Zawadzkiego, ale byłam nieśmiała, wszystkiego się bałam i nie wiedziałam kompletnie, jak to zrobić. Jak widać, Pan Bóg mnie pokierował gdzie indziej.
Dzisiaj dziarska zakonnica rozpoczyna opowieść o historii swojego życia od czasów przedszkolnych. Od razu żartuje sobie, że jako malutkie dziecko wzbraniała się przed pójściem do przedszkola prowadzonego właśnie przez siostry zakonne. – To ciekawe, patrząc dzisiaj na moje całe życie – oświadcza z humorem.
Przyznaje, że z biegiem lat spędzonych na różnych posługach jako boromeuszka zauważyła pogłębiający się kryzys powołań zakonnych.
– Dzisiaj jest trudno młodym dziewczętom mówić o zakonie, a już w ogóle je przekonać w jakikolwiek sposób do tego. Po pierwsze: kto dzisiaj wychowuje młodych ludzi? Ci, którzy sami już nie doświadczyli dobrego wychowania, bo zapracowani rodzice nie mieli dla nich czasu, by ukazać im piękno Boga. Pobożność w narodzie maleje wraz ze zwiększającym się dobrobytem. To właśnie dobrobyt nas zepsuł – oświadcza s. Justyna, która przeżyła w swoim życiu lata wielkiej biedy i niedostatku.
Jak podkreśla, to nic złego, że ludzie więcej posiadają, ale widać, że im więcej trzymają w rękach, tym bardziej dają się temu omamić.
– Co im zaprząta dzisiaj głowę? Zbawienie? W życiu! Raczej, żeby zmienić auto na lepsze, wyremontować mieszkanie albo wyprowadzić się do większego. Pociągają ich błyskotki, modne ubrania. A na to trzeba przecież zarobić, więc wpadają w pęd, bo pieniądze nie spadają z nieba – mówi doświadczona boromeuszka.
Jej zdaniem kluczowe dla powołań kapłańskich i zakonnych jest wychowanie, które ludzie wynoszą z domu. Niestety, jego jakość spada. Brakuje religijności i czasu na siebie nawzajem.
– Zabierają go komputery, telefony, internet. Czy dzisiaj w domu rodzice klękają do modlitwy z dziećmi? My codziennie wieczorem odmawialiśmy Różaniec z matką i braćmi. To był stały punkt. A dzisiaj jak wygląda wieczór? Każdy w swoją stronę, bo zawsze jest coś do zrobienia – opisuje s. Justyna Zyzik.
89-latka oświadcza, że z domu, w którym bieda piszczała, ale Bóg był obecny, wyniosła najważniejsze i najcenniejsze wartości. Dzisiaj mówi się, że rodzice muszą zapewnić dziecku wykształcenie, wysoki standard życia, żeby mu niczego nie zabrakło. Nie zapewniają jednak najważniejszego – odpowiedniej wrażliwości serca na Boga i drugiego człowieka.
– Ja maturę zdawałam w Trzebnicy w wieku 46 lat i nie wstydzę się tego. Gdy wstępowałam do boromeuszek, byłam ubogą i wstydliwą 21-letnią kobietą, ale matka nauczyła mnie, co jest w życiu najważniejsze. Miałam czworo rodzeństwa i sami siebie też nawzajem wychowywaliśmy – opowiada zakonnica.
Kiedy trzeba było, chwyciła za łopatę, piłę czy kilof. Pracowała ciężko fizycznie w lesie, by wspomóc rodzinę, która żyła z wdowiej renty.
Po latach różnych przejść i funkcji w zgromadzeniu s. Justyna zwraca uwagę jeszcze na zanikającą ważną umiejętność. Nazywa ją „samowychowaniem”.
– Czy ktoś z młodego pokolenia wie, co to znaczy? Wydaje mi się, że mało mówi się o tej koniecznej ciągłej pracy nad sobą, kształtowaniem charakteru, walką z pokusami. Dziś modne hasła to: samorealizacja, spełnianie się, rozwijanie pasji i zainteresowań. A gdzie temperowanie przywar i wad? Nagle ludzie już nie grzeszą? Ja się całe życie zwracam do św Jadwigi Śląskiej, którą obrałam za swoją patronkę i nie przestaję się wychowywać – stwierdza boromeuszka.
Czy życie w klasztorze jest trudne?
– Nie trudniejsze niż w małżeństwie lub w rodzinie. Klasztor ma złą opinię, bo daliśmy sobie to wmówić. Wielu ludzi myśli, że jest straszny, wiąże się z wiecznym cierpiętnictwem, wyrzeczeniem i bólem. Klasztor jest modny, a życie zakonne piękne i fascynujące, tylko musimy je umieć pokazywać we współczesnym świecie, a nie pogodzić się z wyssanymi z palca łatkami, jakie nam świat przyczepia – odpowiada energicznie 89-latka.