Dobroć to nie jest tkliwość i wzruszenia, ale konkretna miłość, która stawia wymagania – uważa s. Teresa Pawlak, albertynka, rzecznik prasowy obchodów Światowego Dnia Ubogich, które w niedzielę rozpoczynają się w Krakowie. W rozmowie z KAI podkreśla ona, że bieda ma wiele imion, a Dzień Ubogich może pomóc w przełamywaniu schematów na temat ubóstwa i sposobów pomagania potrzebującym.
Magdalena Dobrzyniak (KAI): Kim są ubodzy, dla których papież Franciszek ogłosił światowe święto?
Siostra Teresa Pawlak: Pierwsze skojarzenie, gdy mówimy o ubóstwie to bezdomność. Bardzo często twarz bezdomnego kojarzy nam się z twarzą ubogiego. Tak bywa, ale to nie jest tożsame. Ubóstwo to nie jest tylko materialna bieda czy niezaradność życiowa. Ubóstwem jest również cierpienie, wykluczenie, uwiązanie wynikające z uzależnienia czy utraty wolności. Jest też ubóstwo moralne, które polega na zamykaniu się w swoim bezpiecznym światku, gdzie nie pomnażamy dobra, którym dysponujemy. Bieda ma niejedno imię, niejedną twarz, a my ją często przyklejamy tylko do żebrzących na ulicach czy dworcach.
Światowy Dzień Ubogich stwarza szansę na odkrycie tych różnych twarzy biedy?
– Tak, ale z drugiej strony jest to też szansa, by dostrzec wartość ubóstwa ewangelicznego. To ma być czas spotykania się z konkretnymi ludźmi, ale też z biedą czy nędzą w sobie. Ubóstwo to pokora serca, czyli stanięcie w prawdzie, że jestem zależny czy ograniczony.
Uderzająca jest gra słów: ubogi i bogactwo. Ten wspólny rdzeń pokazuje nam, że ubogi może nas czegoś nauczyć, wnieść w nasze życie jakieś bogactwo…
– To prawda. Często patrzymy na ubogich jak na biorców, a tak naprawdę w relacji między człowiekiem a człowiekiem, w spotkaniu między osobami zawsze jest wymiana. To nie jest tak, że my tylko dajemy. Wiele otrzymujemy. Od naszych ubogich możemy uczyć się zaufania i radości z prostych rzeczy. Oni nas mogą ubogacić swoją wrażliwością na drobne sprawy: uśmiech, zwykły gest. W dawaniu nie chodzi o wielkie dzieła, ale o dostrzeganie małych rzeczy, które w codzienności przelatują nam między palcami. Tymczasem nasi ubodzy, osoby chore czy niepełnosprawne stawiają nas w takim miejscu, gdzie sami możemy zobaczyć, jak bardzo jesteśmy bogaci. Spotkania z nimi mogą zwrócić naszą uwagę i otworzyć nasze serce na dziękczynienie za to, co mamy: życie, zdrowie, przyjaciół.
Papież w swoim orędziu na ŚDU przestrzega przed traktowaniem ubogich jak beneficjentów pomocy. Jak mądrze pomagać, żeby ludzi ubogich, których spotykamy na naszej drodze, nie instrumentalizować, nie traktować ich jako uspokojenie sumienia czy połechtanie własnego ego?
– To się nie dzieje jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Największą biedą człowieka jest brak relacji. U Adama Chmielowskiego to się wyraziło w tym, że został Bratem Albertem. On pomagał ludziom stopniowo, przynosząc im datki, zapraszając na posiłek, i sam zobaczył, że to nie o to chodzi, bo można ubrać i nakarmić, dać wszystko, co potrzebne, ale nie zmieni to serca człowieka. Taka przemiana dzieje się w relacji, w spotkaniu miłości.
Aby pomagać dobrze i mądrze, najpierw trzeba spotkać się z realną potrzebą drugiego człowieka, nie z jego oczekiwaniami, nie z moimi oczekiwaniami wobec niego. Czasem nam się wydaje, że dobrze wiemy, co można zrobić, by komuś pomóc, a to się może okazać nietrafione. Aby spotkać się z prawdziwą potrzebą, trzeba z człowiekiem trochę pobyć. Trzeba go poznać i stworzyć taką przestrzeń, kiedy ktoś będzie chciał się ze mną spotkać w prawdzie o sobie samym.
To duże wyzwanie?
– To jest bardzo trudne, ponieważ ci ludzie, których spotykamy na ulicy, często przybierają maski: albo cwaniakują, albo są niedostępni, albo biorą nas na litość. Wzbudzają w nas różne uczucia, z którymi nie potrafimy sobie poradzić, więc najlepiej dać im pieniądze albo ich nie dać, tłumacząc sobie, że tak jest dla nich lepiej. W efekcie wcale się z nimi nie spotykamy. Spotykamy się z samymi sobą i z naszymi wyobrażeniami. Dobroć to nie jest tkliwość i wzruszenia, ale konkretna miłość, która stawia wymagania. Te wymagania jednak możemy stawiać tylko wtedy, gdy znamy człowieka i wiemy, na ile on jest w stanie im sprostać, ruszyć z miejsca. Ale powtarzam: takie rzeczy dzieją się tylko w spotkaniu.
Ta mądrość bierze się ze spotykania z Panem Bogiem, który wie najlepiej, jak dobrze pomóc, bo tylko On jest dobry. Przecież też został źle potraktowany przez ludzi. Często spodziewamy się, że każda nasza inicjatywa będzie przyjmowana z otwartymi ramionami. A może się tak nie zdarzyć. Warto wtedy nie zrażać się, próbować kolejny raz, żeby być z sobą samym w porządku. To pomaga też odkrywać, że dobroć, którą świadczę drugiemu człowiekowi, jest mi potrzebna. To jest tajemnica ludzkiego serca.
Ojciec Święty też przytacza przykład św. Franciszka z Asyżu, który odkrył, że nie wystarczy przytulić biednego i poszedł do Gubbio, by z ubogimi zamieszkać. Jak „zamieszkać z ubogimi” w naszym zwykłym życiu, pośród spraw i zadań, jakie wypełniamy? Ma Siostra receptę, jak trafić do własnego Gubbio?
– Najpierw trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, kto jest moim ubogim. Może się okazać, że nie jest nim bezdomny, który mieszka gdzieś koło dworca, tylko na przykład teściowa, która mnie denerwuje każdego dnia, mąż czy żona, ktoś, z kim mieszkam pod jednym dachem, ale jest nam nie po drodze. To niełatwe: zobaczyć ludzką twarz człowieka, który mnie krzywdzi, jest dla mnie trudny i wymagający.
Czytaj także: Łódź: pierwszy list pasterski abp. Rysia
Trzeba szukać w swoim życiu miejsc przyjaznych spotkań z człowiekiem, który bywa dla mnie niewygodny. Byłoby super, gdybyśmy byli otwarci na potrzeby osób, którym się w życiu nie powiodło i trafiły na ulicę, ale nie zawsze trzeba szukać tak daleko. Jeśli mamy czas i możliwości, to oczywiście, można angażować się w wolontariat i szukać miejsc, gdzie trzeba po prostu być z człowiekiem: w hospicjach, szpitalach, domach opieki, w tych wszystkich miejscach, gdzie ludzie cierpią na samotność. Ale dużo ważniejsze jest, by nie zaniedbywać tych, których Pan Bóg dał nam na co dzień. Łatwo się wzruszać na widok dzieci z Afryki. Dużo trudniej być z kimś dzień po dniu i nie oddawać mu złem za zło.
To szerokie pojmowanie ubóstwa, które pokazuje, że ubóstwo jest – powinno być – tożsame ze stylem życia każdego chrześcijanina. Nie można być chrześcijaninem, nie będąc ubogim?
– Skoro chcemy naśladować Jezusa, a tym jest chrześcijaństwo, to trzeba przyjąć Jego styl życia, a On żył ubogo. Dotykamy tu sedna ubóstwa ewangelicznego. Bo to nie jest bieda. Ubóstwo to pokora serca, w której uznaję, że jestem słaby, mam ograniczenia i u Boga jest wszystko to, kim i czym jestem. Jeśli nawet posiadam jakieś dobra, to też nie jest moje. Pogodzenie się z taką zależnością jest trudne w dzisiejszym świecie, ale naprawdę chrześcijanin to jest ktoś, kto wie, że wszystko ma u Boga i chociaż tutaj, na ziemi dysponuje różnymi umiejętnościami, talentami, to ostatecznie wie też, że wszystko jest darem. To rodzi wdzięczność, która każe się dzielić z innymi. Jezus miał świadomość, kim jest, przyjął ograniczenia ludzkiego ciała, ale swoją miłością dzielił się bezinteresownie z każdym. Ubóstwo jest wpisane w naszą tożsamość. Trzeba nam świadczyć o miłości nie słowem, ale czynem. Bardzo często jest to czyn miłosierdzia.
W stolicy Bożego Miłosierdzia wiemy o tym dobrze już od czasów średniowiecza. Czego uczymy się z tego bogactwa tradycji krakowskich dzieł miłosierdzia?
– Jest cały poczet osób w historii Krakowa, które były wrażliwe na losy drugiego człowieka, począwszy od Królowej Jadwigi, Jana z Kęt, przez ks. Piotra Skargę, kończąc na wielu ludziach, którzy pomagają innym dzisiaj. Mamy więc wielkie tradycje, które nas obligują do tego, żeby je podtrzymywać. Na każdym zakręcie w Krakowie jest klasztor i każdy ma swoich świętych: Szymon z Lipnicy, Siostra Faustyna, bł. Aniela Salawa, Brat Albert. Oni wszyscy mogą nas inspirować, ale zawsze to musi być moja droga. Nie da się kopiować świętych. Oni mogą nam tylko pomóc w wyborze stylu pełnienia miłosierdzia. Bo miłosierdzie może być świadczone przez gest, konkretną pomoc, ale też przez modlitwę, ofiarowanie cierpienia lub dobre wykorzystanie możliwości i środków, którymi dysponuję na co dzień, by w uczciwości przeżywać swoje życie.
Czy to bogactwo dróg i inspiracji będzie odzwierciedlone w Namiocie Spotkania podczas obchodów Światowego Dnia Ubogich?
– Poza wieloma inicjatywami skierowanymi do osób będących w potrzebie zaplanowaliśmy również kącik historyczny, który pokaże, jak dzieła miłosierdzia rozwijały się w Krakowie. Spotkamy się tam z osobami, które nie są tak znane jak św. Faustyna czy Brat Albert, ale pomagały potrzebującym. Na Małym Rynku jednak chcemy przede wszystkim skupić nasze siły w jednym miejscu i czasie, by pokazać, że w Krakowie jest wiele dobrych dzieł.
I są to dzieła przeróżne, bo świadczone przez zgromadzenia zakonne, miejskie i samorządowe instytucje pomocowe, ale także przez osoby prywatne?
– To jest piękne, że potrafiły się zjednoczyć środowiska, które nie do końca mają ten sam pomysł na pomaganie. Niektórzy pomagają, bo mają to wpisane w umowy o pracę. Są osoby, które tak realizują charyzmat swojego zakonu czy zgromadzenia, są środowiska o bardzo długich tradycjach, jak choćby Arcybractwo Miłosierdzia, ale też zaczynający dopiero tę drogę. Spotkają się w jednym miejscu i pracownicy socjalni, i wolontariusze, i osoby związane z fundacjami działającymi przy zgromadzeniach zakonnych i ci, którzy pomagają niekoniecznie z pobudek chrześcijańskich. Jest cała przestrzeń pomagania, która jest bliska wszystkim. Trzeba pomagać bez względu na wyznanie czy światopogląd, zwłaszcza osobom wykluczanym właśnie z powodu innej religii, imigrantom i uchodźcom.
W organizacji Światowego Dnia Ubogich zastosowaliśmy system no logo. Nie chcemy, żeby osoba, która przyjdzie do naszego Namiotu czuła się zaetykietowana, wysłana do konkretnej instytucji. Nie. U nas pan Janek będzie korzystał z porad pani Basi. W świetlicy nie będzie rozróżnienia na wolontariuszy i ludzi, którzy korzystają z pomocy. Nie będzie podziału na tych, którzy dają i tych, którzy biorą. Takie mamy założenia. Będzie to też czas przełamywania wstydu. Organizujemy miejsce dla osób, które na co dzień nie są w stanie pójść do fryzjera, wstydzą się swojego wyglądu i zapachu. U nas będą mogły ten wstyd przełamać i poddać się zabiegom higienicznym, tak ważnym dla poczucia własnej godności.
Namiot Spotkania, który gromadzi tak wiele różnych instytucji, to dla krakowian będzie też szansa zobaczenia ludzi, którzy pomagają na co dzień, ale nie chwalą się tym w mediach, nie są „celebrytami miłosierdzia”. Oni też mogą nas inspirować?
– Czynienie dobra jest ciche. Nie jest krzykliwe. To nie jest materiał, który szybko się sprzedaje w mediach, bo często jest to praca monotonna, żmudna i nieprzynosząca efektów. Tu nie ma efektu wow. Oczywiście chcemy pokazać osoby, którym się udało, które odbiły się od dna. Ale w naszej codziennej posłudze efektów pracy nie widzimy. Dlatego myślę, że ten Namiot to będzie dobre miejsce spotkania dla wolontariuszy, którzy często mogą być przygnębieni czy frustrowani. Już sam czas przygotowania tych Dni Ubogich pokazał, że tak naprawdę każdy, kto jest zaangażowany w pomaganie innym, wciąż jest wrażliwy, ale potrzebuje zobaczyć, że ze swoimi problemami nie boryka się sam, że są osoby, które mają podobne doświadczenia. Spotkamy się tam wszyscy i będziemy mogli dzielić się własnymi pomysłami czy refleksjami nad tym, jak pomagać dobrze. Światowy Dzień Ubogich to taki moment, kiedy każdy może sobie uświadomić, że są takie miejsca – na przykład u nas, w Krakowie – gdzie warto osoby ubogie pokierować, by tam mogły otrzymać właściwą pomoc.
Czy Światowy Dzień Ubogich ma szansę stać się stylem życia chrześcijańskiego, drogą dla uczniów Jezusa?
– Światowy Dzień Ubogich już ma swoją drogę i historię, bo papież ogłosił go na zakończenie Roku Miłosierdzia, czyli tego czasu, gdy sami doświadczaliśmy dobroci i miłości Boga, a teraz nadszedł czas, by to miłosierdzie świadczyć. Bardzo nie chcemy, by to się skończyło 19 listopada wielkim koncertem i super happy endem do następnego razu. Przedłużeniem Dnia Ubogich może być np. inicjatywa „Gość w dom, Bóg w dom”, czyli to puste miejsce przy stole wigilijnym, które wcale nie musi być puste. Wystarczy rozejrzeć się wokół siebie i zawsze znajdzie się ktoś, kto samotnie spędza Wigilię. I może dzięki temu te wielkie Wigilie miejskie, które gromadzą po tysiąc osób, nie będą już takie wielkie, bo znajdą się ludzie, którzy zaproszą do swoich domów nawet niekoniecznie osobę bezdomną, ale kogoś, kto jest samotny, opuszczony i choć jest blisko nas, zamykamy na niego oczy , serca i drzwi.
Taka jest nasza nadzieja, że ten dzień nie będzie tylko event czy nawet tydzień, w czasie którego będzie nam serce topniało na widok biedy, ale że zostaną przełamane schematy dotyczące myślenia o tym, kto jest ubogim. Może na nowo odkryjemy wartość ewangelicznego ubóstwa. Ten tydzień ubogich, który w Krakowie będzie miał miejsce, może stać się impulsem do tego, by szerzej otworzyć oczy, ale też serca na potrzeby drugiego człowieka.
Rozmawiała Magdalena Dobrzyniak
Za KAI