Serce mi pęka, ale muszę…

– Ten pionierski pomysł przetrwał, bo choć zrealizowali go ludzie, to natchnienie przyszło z nieba, od św. Jana Pawła II, a narzędziem w jego rękach była m.in. s. Cherubina, z którą przed laty współpracował – mówi o krakowskim, najstarszym w Polsce oknie życia Katarzyna Mader. W ciągu 15 lat uratowano tam 23 dzieci.

Dla s. Estery Smok, która od 2015 r. opiekuje się oknem znajdującym się w Domu Samotnej Matki prowadzonym przez siostry nazaretanki przy ul. Przybyszewskiego 39, każde pozostawione tu dziecko to powód zarówno do radości, jak i do smutku. – Radość jest wielka, bo przecież życie tego maleństwa mogło być zagrożone, ale rodzice chcieli jego dobra i dali mu szansę na szczęśliwy los. To był ich gest miłości i miłosierdzia w dramacie, który się rozegrał i o którym przecież nic nie wiemy. I to właśnie mnie smuci – że przez 9 miesięcy nie udało się tak poukładać trudnych spraw, by dziecko mogło zostać z mamą i tatą – mówi s. Estera.

To miał być symbol

Niewiele osób wie, że pierwsze na świecie okno ratujące życie powstało już w 1198 r. w Rzymie, przy kościele Santo Spirito in Sassia. Duchowni obserwowali wtedy, że znajdujące się w skrajnie trudnej sytuacji kobiety (samotne, niemające pracy ani pieniędzy) w rozpaczy wrzucały swoje dzieci do Tybru. Postanowiono więc, że trzeba coś z tym zrobić, a służyć miało temu specjalne okienko, gdzie matka mogła bezpiecznie zostawić dziecko, by trafiło do innej rodziny. W XX w. pomysł reaktywowano. W Niemczech pierwsze okno życia założyła w 1999 r. pastor Gabriele Stangl, w reakcji na dramatyczne wyznanie kobiety, która urodziła dziecko poczęte w wyniku gwałtu. W kolejnych latach okna zaczęły się pojawiać także w innych państwach. W Polsce, a konkretnie w Krakowie, wszystko zaczęło się od wyjazdu ks. Jana Kabzińskiego, ówczesnego dyrektora Caritas Archidiecezji Krakowskiej, do Lipska na studyjne spotkanie zorganizowane przez tamtejszą Caritas we współpracy z krakowskim MOPS.

– Po powrocie zastanawiałem się, jak przenieść tę inicjatywę na nasz grunt. Nie było to łatwe, bo brakowało rozwiązań prawnych, ale pomysł bardzo spodobał się kard. Franciszkowi Macharskiemu oraz ks. Jackowi Koniecznemu, który kierował Wydziałem Duszpasterstwa Rodzin – wspomina ks. Kabziński. Sprawa nabrała tempa jednak dopiero po śmierci Jana Pawła II i ostatecznie okno 19 marca 2006 r. poświęcił kard. Stanisław Dziwisz. „Dziecko wyrzucone na śmietnik nie może nie wstrząsnąć naszym sumieniem. Okno życia jest odpowiedzią Kościoła na tę tragedię. To konkretny uczynek miłosierdzia, płynący z serca zatroskanego o życie. (…) To także wołanie o odpowiedzialne macierzyństwo i ojcostwo. To wymowne świadectwo, że nigdy nie wolno przejść obojętnie obok dramatu matki i dziecka” – mówił wtedy metropolita krakowski. – Wcześniej przekonaliśmy siostry nazaretanki, by zgodziły się na całodobowe czuwanie. Na szczęście nie miały wątpliwości, że idea jest wielka, bo w Krakowie i w całej Polsce media raz po raz informowały wtedy o noworodkach porzuconych na śmietnikach czy w rzekach. Chcieliśmy temu zapobiegać – opowiada ks. Bogdan Kordula, który w 2005 r. został dyrektorem Caritas Archidiecezji Krakowskiej (był nim do 2018 r.). – Z perspektywy czasu można powiedzieć, że pomysł był szalony, ale wierzyliśmy, że św. Jan Paweł II będzie nas wspierał z nieba. A skoro jako papież spotykał się z wiernymi przed oknem papieskim, to nawiązując do tego miejsca, nasze okno nazwaliśmy „oknem życia”, a nie „klapką dla dzieci”, jak to było w Niemczech – dodaje ks. Kordula.

Przyznaje też, że początkowo wszyscy myśleli, iż to będzie tylko symbol, bo może nigdy nie trafi tu żadne dziecko. Trzy miesiące później dźwięk zamontowanego w oknie alarmu poderwał jednak nazaretanki na równe nogi. Nieżyjące już s. Cherubina i s. Józefina znalazły tam wtedy maleńką dziewczynkę.

Kocham Cię, Kacperku

– Obie były niesamowicie zaangażowane w to dzieło, dawały dzieciom, które tak naprawdę były z nimi zaledwie kilka chwil, mnóstwo ciepła i miłości. Osobiście nazywam je wielkimi narzędziami w ręku św. Jana Pawła II i samego Boga, bo przecież Jego wolą jest, by szanować każde życie, by każdemu dawać szansę i ocalać je od zagłady – zaznacza Katarzyna Mader, dyrektor katolickiego Ośrodka Adopcyjnego „Dzieło Pomocy Dzieciom” przy ul. Rajskiej 10, który od początku zajmował się przekazaniem do adopcji dzieci z okna życia. Tę pierwszą dziewczynkę s. Cherubina owinęła kocykiem i jechała z nią przez miasto taksówką, modląc się, by nic złego nie stało się po drodze. Ostatecznie dziecko zostało przyjęte w Szpitalu Uniwersyteckim, gdzie prof. Ryszard Lauterbach, kierownik oddziału neonatologii, zdecydował, że następnym razem do dziecka musi przyjechać karetka. To był początek owocnej współpracy.

– Wokół idei okna udało się zbudować łańcuszek ludzi dobrej woli, na czele z anonimowym darczyńcą, fundatorem pierwszego inkubatora, w którym znalezione w oknie dziecko było wiezione do szpitala na kompleksowe badania. Gdy było już tam bezpieczne, ruszała procedura nadania mu tożsamości, przyznania kuratora i rozpoczęcia przygotowania do adopcji, która – zgodnie z założeniem – trwała krótko. Pierwszy kontakt nowych rodziców z dzieckiem miał miejsce już w szpitalu – opowiada K. Mader. Choć o sobie mówi skromnie, że jest tylko małym narzędziem w ręku Boga, jej rola w działalności okna była bezcenna.

Dzięki kontaktom pani Katarzyny z sądem i innymi instytucjami wszystko zostało maksymalnie uproszczone, bo na pierwszym planie postawiono dobro dziecka – zaznacza Agnieszka Homan, rzecznik krakowskiej Caritas. Nie kryje też, że prowadzenie kampanii informacyjnych dotyczących okna dostarczyło jej mnóstwo emocji. – Wszystkie dzieci były i nadal są dla mnie żywym cudem, a szczególnie mocno chwycił mnie za serce przypadek małego chłopczyka, przy którym mama zostawiła krótki liścik: „Kacperku, przepraszam Cię. Kocham Cię bardzo. Mama”. Nikt z nas nie miał wątpliwości, że ta kobieta musiała stoczyć dramatyczną walkę z sobą, a skoro zdecydowała się przynieść syna do okna, to znaczy, że nie miała innego wyjścia. Poprzez list dała mu jednak tożsamość. Inna mama też zostawiła przy dziecku karteczkę, na której napisała poruszające słowa: „Serce mi pęka, ale muszę to zrobić. Proszę Was, znajdźcie mu dobrych rodziców” – wspomina A. Homan.

Czasem zdarzało się, że mama (lub ktoś inny) zostawiała przy dziecku wyprawkę z ubrankami, a czasem było widać, że maleństwo trafiło do okna kilka chwil po porodzie, który nie odbył się w szpitalu, bo nawet pępowina nie była dobrze zabezpieczona. To oznacza, że okno stało się dla kobiety ukrywającej ciążę wentylem bezpieczeństwa i miejscem, gdzie postanowiła ocalić życie dziecka. – Kiedyś mieliśmy też happy end, bo mama chciała zostawić w oknie bliźnięta, a że się nie zmieściły, to zadzwoniła do nazaretanek, by dać im dzieci do rąk. Siostry porozmawiały z tą kobietą, zaproponowały konkretną pomoc i ostatecznie mama zdecydowała, że podejmie się wychowania dzieci – cieszy się ks. Kordula, a s. Estera dodaje, że podobne historie zdarzają się do dziś. – Czasem ktoś dzwoni i pyta, czy okno na pewno gwarantuje anonimowość, czy rodzice nie będą poszukiwani. Możemy wtedy rozmawiać, wskazywać sposoby rozwiązania kłopotów i zachęcać rodziców do zaopiekowania się dzieckiem. Raz na pewno to się udało. Kiedyś zadzwoniła też kobieta, pytając, czy pozostawione w oknie dziecko trafiło do szpitala. Chciała mieć pewność, że jest bezpieczne – podkreśla s. Estera.

Opatrzność czuwa nad nimi

Emocji nie brakowało też wtedy, gdy wokół okna rozpętała się burza wywołana słowami Marii Herczog z Komitetu Praw Dziecka działającego przy ONZ. W 2012 r. powiedziała ona, że okna nie służą najlepszym interesom ani dzieci, ani ich matek, że pozbawiają dziecko prawa do poznania swojej tożsamości i że należy doprowadzić do ich delegalizacji w całej Europie. Reakcja krakowskich radnych, którzy jednogłośnie stanęli po stronie okien, była natychmiastowa. – W przesłanej do premiera rezolucji napisali m.in., że „okno życia to uznana i budząca szacunek forma działalności Kościoła katolickiego na rzecz ochrony porzuconych dzieci i należy zrobić wszystko, aby mogła być kontynuowana” – zaznacza A. Homan.

Jedna z radnych – Agata Tatara – przekonywała wtedy np., że „prawo dziecka do życia jest najwyższą wartością, a prawo do znajomości rodziców jest ważne, ale z różnych przyczyn nie zawsze możliwe, bowiem matki porzucają niemowlęta z rozmaitych powodów. Bardzo często są to decyzje dramatyczne, dlatego istotne jest, że dzieci poprzez okno życia mają szanse na przeżycie”. Idei okna życia bronili także m.in. ówczesny rzecznik praw dziecka Marek Michalak, rzecznik Sądu Okręgowego w Krakowie Waldemar Żurek czy policja, wykazując, że nie tylko w Krakowie i w Małopolsce, ale też w całej Polsce (do dziś w różnych zakątkach kraju powstało ponad 60 okien) zmniejszyła się zarówno liczba porzuceń (były i nadal są to sytuacje absolutnie wyjątkowe), jak i zabójstw dzieci (w 2000 r. zanotowano w Polsce 47 takich przypadków, a w 2014 r. było ich tylko 4).

– W ciągu 15 lat istnienia okna pojawiały się też absurdalne zarzuty, że poprzez to miejsce zachęcamy do porzucania dzieci albo że uczestniczymy w handlu dziećmi. A my, jako Caritas, zawsze podkreślaliśmy, że oddanie dziecka do okna to ostateczność. Zawsze też dziękowaliśmy mamie pozostawionego dziecka, że nie naraziła jego życia na niebezpieczeństwo – podkreśla A. Homan, a K. Mader przekonuje, że wszystkie dzieci z krakowskiego okna życia są szczęśliwe w rodzinach adopcyjnych. Są zdrowe, dobrze się rozwijają, mają mnóstwo energii i wiele różnych talentów. – Serce się cieszy, gdy na nie patrzę, bo ze wszystkimi mam kontakt i jestem przekonana, że opatrzność Boża czuwa nad nimi – zapewnia K. Mader.

Za: www.gosc.pl