Ks. prof. dr hab. Marek Starowieyski
Stoję w sytuacji dość trudnej. Mam mówić o współczesnym Kościele, którego nie jestem badaczem, ani z punktu widzenia teologicznego ani socjologicznego, a tylko historykiem świata starożytnego. Mam mówić do zakonników i zakonnic, a sam zakonnikiem nie jestem, choć redaguję serię monastyczną (co jest swoistym polskim curiosum!). Jeśli więc mówię, to jako świadek, przyglądający się aktywnie (pracując w duszpasterstwie), współczesnemu Kościołowi z punktu widzenia wieków pierwszych Kościoła. I tak też należy rozumieć ten referat.
Spróbuję w nim przedstawić kilka uwag na temat problemów Kościoła po Soborze, na temat polskiego Kościoła i w końcu ważne, moim zdaniem, wnioski dla świata zakonnego.
I. Obok wielu różnic istniejących między światem późnego antyku, w którym rozwijało się chrześcijaństwo a współczesnym podstawową jest ta, że była to epoka bardzo głęboko religijna. I obojętnie, czy mówimy o poganinie Julianie Apostacie, heretyku Eunomiuszu czy doktorze Kościoła św. Atanazym – dla wszystkich ich problemem podstawowym było zbawienie siebie i innych, a problem ten stał ponad wszystkimi sprawami gospodarczymi czy politycznymi. W tym klimacie rozwinęło się chrześcijaństwo, które już w cztery wieki po swoim Założycielu, stworzyło potężną kulturę, w oparciu także o walory świata antycznego, która w następnych wiekach zdołała nawrócić na chrześcijaństwo zdobywających Europę barbarzyńców, i nadać jej ramy cywilizacji antycznej. Był to tak potężny zastrzyk, że starczył on Europie na całe średniowiecze i czasy nowożytne, by zacząć kruszyć się gdzieś od XVII w. i by załamać się wobec powszechnej negacji Boga i wartości chrześcijańskich w wieku XX.
Nie znaczy to bynajmniej, że była to epoka, gdzie wszystko działo się wedle nauki chrystusowej: były wojny, rzezie, byli niegodni papieże, biskupi i kapłani, ale działo się to wszystko w świadomości grzechu i odkupienia przyniesionego przez krew Chrystusa, a kryteriami życia społecznego był, mimo jego gwałcenia go, Dekalog[1].
Bardzo radzę wszystkim, którzy będą kiedykolwiek w Paryżu odwiedzić Musée des moules w Palais Chaillot. Znajdują się w nim gipsowe odlewy najważniejszych zabytków Francji: do XVI/XVII w. są to zabytki sztuki religijnej, od tego okresu – pałace i zabytki świeckie; stosunkowo nieodległe od siebie znajdują się dwa pałace: Boga – Katedra w Chartres i ludzi – Pałac w Wersalu.
Historyk kultury widzi, jak wpływ religii maleje i postępuje laicyzm, ale ciągle jeszcze w systemie chrześcijańskim. W XIX w. romantycy bywają jeszcze głęboko religijni, choć Byron i V.Hugo są agnostykami a Lamartine i A. de Vigny – ateistami, a jednak tworzą oni wzruszające dzieła religijne.
W wieku XX i XXI pojawia się ateizm masowy. Jest to zjawisko nowe, bo dotąd pojawił się on tylko prąd zazwyczaj nielicznego marginesu. Jest on dziś narzucany bądź brutalnie siłą (Niemcy, komunizm) bądź równie brutalnymi metodami manipulacji mass mediów. Bunt roku ‘68 narzuca nowy system etyczny. Dziś widzimy działanie ateizmu niemniej fanatycznego jak fundamentalizm muzułmański, niezwiązanego z jakimikolwiek zasadami etycznymi dotychczasowej kultury Europy i uderzającym w podstawowe elementy życia społecznego: w życie, w rodzinę, i zmierzającemu do unicestwienia biologicznego społeczeństwa.
Zwróćmy uwagę na fakt, że w chwilach podstawowych kryzysów chrześcijaństwa pojawiały się zakony, jako pogotowie ratunkowe dla walącego się gmachu Kościoła – wizja pap. Innocentego III i św. Franciszka podtrzymującego Kościół jest tu emblematyczna. Tak podtrzymywali Kościół powszechny i chrześcijaństwo św. Benedykt, Cystersi, św. Franciszek i św. Dominik, św. Wincenty à Paolo; zakony podtrzymywały także Kościoły lokalne, jak np. działalność O.Honorata w Polsce pod zaborem rosyjskim. W XX w. nie pojawił się żaden ruch na tę skalę i o takiej mocy, chyba że weźmiemy pod uwagę Opus Dei oraz Siostry Matki Teresy z Kalkuty; natomiast, smutno to mówić, zakony odegrały pierwszorzędną rolę w kontestacji kościelnej po Soborze i ponoszą ogromną odpowiedzialność za smutny stan obecnego Kościoła w Europie.
I tu dochodzimy do jednego najtragiczniejszych wydarzeń XX w. – Soboru Watykańskiego II – dlaczego nazywam go tragicznym zobaczymy z dalszego rozważań. Wielcy papieże XIX i XX w. zdawali sobie dobrze sprawę z kryzysu: Leon XIII i Pius XI podejmują próby ratowania klasy robotniczej, spieszą im z pomocą JOC czy księża robotnicy; Pius XI stara się zmobilizować laikat poprzez Akcję katolicką, Pius XII podejmuje dialog ze światem nauki; rozwija się ruch ekumeniczny starający się zjednoczyć we wspólnym głoszeniu nauki Jezusa wszystkich chrześcijan. W końcu Jan XXIII zwołuje Sobór, który miał się zająć problematyką raczej duszpasterską niż doktrynalną, aby uporządkować Kościół i przygotować go do zjednoczenia wszystkich chrześcijan, którzy stawiliby czoło współczesnym niebezpieczeństwom ateizmu. Nie miejsce tu omawiać tych wszystkich szlachetnych działań, musimy jednak powiedzieć kilka uwag o samym Vaticanum II.
Najpierw jednak należy powiedzieć kilka uwag ogólnych o soborze jako takim, by lepiej zrozumieć Sobór i Kościół po Soborze oraz związane z nim postawy. Sobór jest instytucją bosko-ludzką, a jego określenia stanowią element nieomylnego nauczania Kościoła, i tylko tam jest zawarte to nauczanie. I to stanowi właśnie tę stronę boską soboru.
Ale obok niej istnieje również strona ludzka, niejednokrotnie tragicznie omylna, a więc niezauważenie problemów, słabe opracowanie tematu, reperkusje polityczne, itd. Po każdym soborze pozostaje „smuga cienia”: po dwóch wielkich soborach starożytnych, efeskim i chalcedońskim, które położyły fundamenty naszej chrystologii, pozostało rozdarcie Kościoła trwające do dziś, a więc nestorianizm czy monofizytyzm. I tak jest z każdym soborem. Stąd też pewnego rodzaju „soborolatria”, typowa dla polskiego piśmiennictwa pewnych grup – ślepe podziwianie wszystkiego, co było na soborze i po nim zostało, jest dowodem ignorancji historycznej.
Weźmy dwa przykłady. Jednym z najsłabszych dekretów Soboru jest ten o kapłaństwie. Ojcowie soboru nie zauważyli straszliwego kryzysu, który wisiał w powietrzu, natomiast rozpracowali dobrze tematykę dotyczącą świeckich i biskupów. Gdy wybuchł posoborowy kryzys kapłaństwa nie znaleziono w tekstach soborowych odpowiedniej pomocy, co niewątpliwie wpłynęło na kryzys. Ze wszech miar słuszne powołanie teologów na ekspertów soborowych, stało się powodem późniejszej kontestacji tychże samych teologów, którzy nie zauważyli, że inną w Kościele jest funkcja teologa a inna biskupa.
Czy więc Sobór jest winny głębokiego kryzysu, który wybuchł po nim w Kościele? Tak, twierdzą lefebryści. Jest to jednak błąd logiczny, który po łacinie nazywa się post hoc ergo propter hoc – z tego, że coś następuje po czymś, nie wynika bynajmniej związek przyczynowy tych dwóch zjawisk. Nie sobór ale sytuacja po nim powstała wywołała kryzys. A to nie to samo.
Powody tego kryzysu to problem bardzo skomplikowany. Zwrócę tu uwagę tylko na kilka zewnętrznych i wewnętrznych.
Zewnętrzne: potężny prąd kontestacji laickiej, którzy znalazł swój wyraz w buncie młodych ‘68 roku, ogromny wpływ komunizmu teoretycznego i praktycznego, który do dziś nie ustał, rola mass mediów – które – według świetnego określenia ks. Malińskiego, przejęły interpretację Soboru w świetle zasad laickich, często wypaczającym zupełnie myśl soboru, do czego nie mało się przyczynili teologowie, duchowni i świeccy katolicy; kiedy zaś Kościół wkroczył, albo było za późno – powstały już stereotypy, które, jak wiemy, nie łatwo jest zwalczyć. Kościół zaś nie miał do dyspozycji mediów, dać swoją interpretacje a błedną sprostować. I znowu niedostrzeżenie problemu – ważny skądinąd dokument o mass mediach nie oddaje całej wagi mass media w kulturze współczesnej
Były także powody wewnętrzne: niedołęstwo niektórych organów watykańskich w wprowadzeniu reformy; kompletne zdezorientowanie biskupów w nowej sytuacji: nie potrafili oni wprowadzić w życie tego, co sami ustalili na soborze; skandaliczna rola niewykształconego i skompleksowanego duchowieństwa zachodniego tak świeckiego jak i zakonnego, dla którego głównym celem stało się być „postępowym”; masowe porzucanie kapłaństwa – tu szczególnie bolesne były odejścia zakonników – czasem nawet niemalże całych klasztorów – oraz sławnych i renomowanych profesorów; zupełny brak reakcji ośrodków teologicznych na to, co się dzieje, a wręcz przeciwnie – stawały się ośrodkami kontestacji oraz brak reakcji biskupów na wielkie, ordynarne i bluźniercze wygłupy kleru zakonnego i diecezjalnego.
Na nie natomiast zareagowali wierni w trojaki sposób: najpierw dwie ekstremy – albo wykorzystując je jako okazję do opuszczenia Kościoła, a opuściło Kościół bardzo wielu wiernych, za których odejście ponoszą odpowiedzialność ci wszyscy nieodpowiedzialni „reformatorzy” – albo też gromadząc się w kościołach, gdzie toczyło się godne życie liturgiczne, wedle sposobu przedpoborowego. Z tych grup zrodził się ruch lefebrystowski, który w pierwszej swojej fazie był ruchem protestu przeciw nadużyciom, a następnie, po dorobieniu sobie antysoborowej ideologii przemienił się w ten, który mamy do dziś; za nich też biorą odpowiedzialność nie tylko wspomniani działacze ale i ci, którzy nie reagowali – szczególnie biskupi francuscy..
Ruch kontestacji w Kościele, przybierający różnorakie formy – najpopularniejsza jest krytyka Kościoła hierarchicznego, o której powiedział jeden z polskich publicystów, że jest najważniejszym zadaniem laikatu – mający bardzo niewiele wspólnego z soborem istnieje do dziś. Dodajmy, że ta wielokształtna krytyka i szukanie zła w Kościele, mająca swoje korzenie w antykletrykaliźmie francuskim i duchu wolteriańskim, jest antysoborową postawą, jako że to, co jest cechą najbardziej charakterystyczną dla Soboru jest podkreślana przez niego pozytywność – widzenie dobra, które ukryte przenika cały świat, ludzkość i Kościół, stąd ekumenizm – szukanie dobra w innych wyznaniach chrześcijańskich, stąd dialog z innymi religiami, w których znajdują się również ziarnka prawdy, o których pisał niegdyś św. Justyn; stąd też postawa Jana XXIII, który rozmawiał ze wszystkimi – dziś jest to normalne, ale jakże jakże to zdumiewało w roku 1958.
Czy owoce Soboru, jak chcą lefebryści, są negatywne? Wydaje mi się, że odpowiedź na to pytanie dał pogrzeb Jana Pawła II: to co się działo nie było tylko hołdem charyzmatowi Papieża, ale także nie wypłynięciem na wierzch potężnej, niedostrzeganej dotąd fali ludzi myślących i działających po soborowemu (używam tu tego słowa w sensie przyczynowym), która dotąd płynęła ukryta: ukazała się wtedy soborowa ecclesia lumen gentium, zjednoczony do tego stopnia Kościół laikatu i duchownych, że ugięły się nawet niechętne mass media i musiały to pokazać. I to jest owa trzecia reakcja na ruch kontestacyjny: odczytanie nauki soboru takim, jakim był: z niego właśnie zrodziły się te liczne ruchy świeckie które działają i bujnie rozwijają się w Kościele. Zwróćmy jednak uwagę na fakt, że owocem soboru Trydenckiego był zakon jezuitów, dzięki któremu zostały wprowadzone reformy trydenckie. Vaticanum II zrodziło lub przyczyniło się do rozwoju czy powstania wielu ruchów świeckich, ale żadnego zakonu…
II. Jak w tym Kościele po soborze wygląda Polska, w której żyjemy.
Są dwa obrazy Kościoła polskiego. Jeden oficjalny, drugi realny. Oficjalny to ten, który podaje pewnego rodzaju prasa katolicka i laicka, a który mieści się w ogólnym schemacie Polski stworzonym na eksport przez polskich intelektualistów. A więc Polska kraj ciemny, sklerykalizowany, niepostępowy, zakompleksiony, antysemicki, odbijający daleko od Europy i jej mentalności – z tym ostatnim twierdzeniem akurat się zgadzam, tyle że uważam to za stwierdzenie nader pozytywne, gdyż Polska jeszcze nie osiągnęła jeszcze bzdur dokonujących się na Zachodzie. W tym schemacie mieści się Kościół: nie realizujący uchwał Soboru Watykańskiego, nieruchawy, staroświecki, o wierze selektywnej, mający zacofany i zmaterializowany kler, żyjący w kompleksie twierdzy oblężonej, który stopniowo traci swoich wiernych na skutek swego skostnienia – można by długo wymieniać obowiązujące poprawnie przymiotniki. Twórcy tej zdogmatyzowanej przez siebie wizji nie chcą podjąć jakiegokolwiek dialogu, któryby ją podważał, a w każdym razie nie mają zamiaru poddać tego schematu rewizji. Ich interesuje zło i „grzechy Kościoła w Polsce”, na który to temat jedno z pism przeprowadziło ankietę i tym złem się delektują, epatując wszystkich księży odchodzących od Kościoła; dużo rzadziej mówią o normalnym, spracowanym polskim księdzu czy zakonnicy.
Spróbujmy skonfrontować te dane z życie polskiego Kościoła.
Podstawowym zadaniem Kościoła jest rozwijanie życia sakramentalnego i nauczania. Jeśli chodzi o sakramenty podjęto ogromny wysiłek przygotowania do nich, w którym współpracuje kler i laikat, a więc do chrztu, komunii, bierzmowania i małżeństwa. Jeśli chodzi o Eucharystię trudno jest się skarżyć na brak Mszy, księża często przekraczają nawet prawo, by wszystkim wiernym zapewnić Eucharystię niedzielną (myślę o wsiach górskich czy na Ziemiach Zachodnich, gdzie bywają odprawiane po cztery Msze); czasami jednak, szczególnie w miastach, istnieją ogromne parafie; istnieje i rozwija się kult Eucharystii; istnieje łatwość dostępu do spowiedzi (spowiedzi całodniowe w wielkich miastach), której częstotliwość u wiernych wyraźnie się zwiększa; chorzy są obsługiwani comiesięcznie albo przynajmniej przed świętami. Oczywiście w każdym z tych działów są braki, mniejsze lub większe, które są przedmiotem słusznej krytyki.
Powołania do kapłaństwa wykazują spadek, który jednak po analizie socjologicznej, nie wydaje się być tak katastrofalny, jak to przedstawiają mass media i pozwalający przeorganizować pracę. Wszystkie polskie seminaria osiągnęły poziom wyższych uczelni, co jest fenomenem jedynym w Kościele; mam natomiast wielkie zastrzeżenia co do sposobu łączenia seminariów i Wydziałów Teologicznych, a ponadto uczelnie katolickie w Polsce, nie zawsze stoją na wysokości zadania.
Wolno i nie bez trudności rozwija się (ale się rozwija!) proces tworzenia szafarzy świeckich Eucharystii, podobnie jak pojawiają się pierwsi stali diakoni. Natomiast bujnie rozwija się ruch służby ołtarzowej (szczególnie lektorzy).
Gorzej chyba jest z misją nauczania. Mimo niewątpliwego postępu, kaznodziejstwo pozostawia sporo do życzenia podobnie jak poziom nauczania i podręczników. Niemniej jednak ogromny procent młodzieży jest objęty katechezą, a nauka religii, mimo ciągłego mącenia (ze strony laickiej i świeckich katolików „postępowych”), znalazła już swoje stałe miejsce w szkole. Myślę, że szczególny hołd należy oddać polskim katechetom pracującym bardzo często w skrajnie trudnych warunkach.
Wydaje się więc, że podstawowa funkcja Kościoła rozwija się na ogół dobrze dzięki ogromnej pracy polskiego duchowieństwa, wspomaganego przez zakony żeńskie i świeckich.
Obok tej działalności podstawowej rozwija się bujnie życie kościelne w bardzo różnorodnych kierunkach.
Ponoć ponad dwa miliony ludzi bierze udział w różnego rodzaju ruchach. Jest to procent ogromny, choć ich działalność być może zbyt mało widzialna; czasami z tego powodu, że zbyt skupiają się na samych sobie a nie wychodzą poza swoje ramy. One to bardzo często pomagają w parafiach, gdzie wprawdzie nie zawsze są zorganizowane strukturalnie rady parafialne, jednak istnieje zazwyczaj żywa współpraca świeckich i duchownych, którzy dzięki kolędzie (znowu unikalny fenomen w Europie) znają na ogół dobrze swoich wiernych i mają z nimi kontakt; widać to było najlepiej przy budowie kościołów, które nie powstałyby bez ich udziału, Ogromna różnorodność pracy w parafiach (świetlice, biblioteki, koła biblijne, akcje charytatywne, teatry, jasełka, gazetki parafialne – których ponoć jest ponad tysiąc – co daje ogromne liczny w skali ogólnopolskiej, kolportaż czasopism, itd., itd.) daje ogromne pole dla działalności świeckich. Osobnym elementem bardzo charakterystycznym polskiego Kościoła są pielgrzymki, które z tradycyjnych „kompanii” mojego dzieciństwa zmieniły się na potężne elementy duszpasterskie: kształcenia i życia sakramentalnego – stanowią one znowu element unikalny w Kościele. Te inicjatywy zmieniają się z diecezji na diecezję, z parafii na parafie, stanowią niemniej niesłychanie bujne i barwne życie polskiego Kościoła.
Niestety, to bujne życie Kościoła jest tylko w minimalnym tylko stopniu nagłośnione. Prasa katolicka niewiele o tym mówi, prasa ogólnopolska i mass media – niemalże nic, KAI – jak się wydaje, też za mało się tym interesuje, natomiast pewna grupa pism katolickich nim się nie tylko nie interesuje i co gorzej, cenzuruje artykuły na ten temat, jako że obalają ustalony przez polskie „salony” obraz Kościoła w Polsce, a wszelkie mówienie sukcesach i działalności Kościoła uważa się za przejaw triumfalizmu. Prawdę mówiąc, to codzienne bogate życie Kościoła Katolickiego w Polsce pozostaje nieznane.
Czy znaczy, że uważam, że wszystko jest dobrze. Wielokrotnie i w różny sposób krytykowałem sytuację w Polsce i z moich zarzutów się bynajmniej nie wycofuje. Jednak wydaje mi się, że w myśl ducha soboru watykańskiego, a także zdrowego rozumu, należy zawsze podkreślać dobro i ciągle od niego zaczynać, a potem przejść do zła. O złu nie będę mówił – opracowali to znacznie lepiej ode mnie dziennikarze katoliccy.
III. Na podstawie tego co powiedziałem o problemach Kościoła w Europie i w Polsce, chciałbym, na koniec tego referatu, sformułować kilka uwag, ważnych, moim zdaniem, na tematy pracy polskich zakonów.
1. Problem jedności i pluralizmu w Kościele. Sprawa ta nie jest nowa, ale istniała od początku istnienia zakonów, ale obecnie pojawiła się ze szczególną ostrością, a jest nią problem miejsca zakonów w Kościele. W oczach ludzi współczesnych podstawowym problemem jest nie tyle Bóg czy Jezus, ale problem Kościoła. I Sobór Watykański II, i Jan Paweł II podkreślali wobec strasznej fali ateizmu, konieczność, jedności nie tylko chrześcijaństwa ale wszystkich religii. Troska o jedność chrześcijan była zresztą troską Jezusa, którą wyraził na Ostatniej Wieczerzy. Musimy postawić problem z jednej strony jedności Kościoła, z drugiej różnorodności w nim, a więc jedności i pluralizmu. Nadrzędną wartością jest dobro Kościoła powszechnego i partykularnego, choć rodzi się pokusa (i nie raz rodziła się) postawienia ponad nim korzyści zakonu; od razu jednak dodajmy, że rodzi się (i nie raz rodziła się) przeciwna tendencja: dla pozornego dobra Kościoła poświęcić różnorodność w nim, a więc zakony. Odnaleźć więc swoje miejsce w Kościele (parafialnym, diecezjalnym, krajowym, powszechnym) wraz z różnorodnością charyzmatów zakonnych tak, by jak najskuteczniej pracować dla dobra zbawienia dusz – oto wielki choć nie zawsze podnoszony problem. Bo zakonnik czy zakonnica w parafii jest i parafianinem mającym obowiązki wszystkich parafian i zakonnikiem (zakonnicą) mającą swoje szczególne zadania określane przez charyzmat zakonu. To nie jest bynajmniej problem retoryczny: wspaniała i niesłychanie płodna współpraca z jednej strony, i tarcia oraz intrygi z drugiej strony – są tego dowodem. I nie ma sensu szukać winnych i kto jest bardziej winnym, ale należy szukać, jak ze sobą jak najskuteczniej współpracować dla wspólnego dobra. Podstawą tu musi przemyślenie i przemodlenie Konstytucji dogmatycznej o Kościele, a w jej świetle dekretu o życiu konsekrowanym i własnych konstytucji zakonnych. I tu moim zdaniem bardzo ważna uwaga: podstawą życia Kościoła jest wiara, podstawą wiary jest dogmat katolicki, do którego ciągle powinniśmy powracać i w jego świetle widzieć całe życie zakonne i jego dokumenty.
Moim zdaniem sprawa współpracy Kościoła w Polsce z zakonami stanowi jeden z najważniejszych, o ile nie najważniejszy problem Kościoła. A więc pamiętajmy żarliwą modlitwę Chrystusa: Aby wszyscy byli jedno. Nie dotyczy ona tylko ekumenizmu, dotyczy nas wszystkich, wszystkich bez wyjątku….
2. W kościele współczesnym zagubiono element profetyczny, skutecznie rozmydlając radykalizm Ewangelii: Światło przytłumiono, by nie raziło, sól zobojętniono roztworami zdrowego rozsądku, proch zwilgotniał. Unieszkodliwiono Słowo, rozbrojono paradoksy. Drożdże zmieniły się w wanilię[2]. Historia uczy nas, że zakonodawcy najlepiej oddają prorocki aspekt Kościoła: To oni właśnie w imię TAK radykalnie odczytanej Ewangelii mówili NIE złu, gdziekolwiek by ono występowało, nawet w Kościele. Byli więc pozytywnymi kontestatorami: proponowali program, który negował zło, i tylko święci umieli zaproponować taką kontestację: kontestacja św. Franciszka była gwałtowana ale niosła ze sobą wielki program ratowania Kościoła, dwa pokolenia później jego uczniowie, fraticelli nieśli negację. Po św. Franciszku pozostały liczne zakony (bo jeden nie potrafił wypełnić szerokości jego nauki); po fraticelli zostało kilka ciekawych dzieł teologicznych i kilka zjadliwych paszkwilów na papieża. A więc ducha prorockiego należy szukać u świętych zakonodawców (i ogólnie mówiąc w pismach świętych), których program należy zaadaptować do Kościoła czasów obecnych. Jeśli zakony mają zostać solą ziemi, a nie klubami starych kawalerów i starych panien, muszą powrócić do radykalizmu Ewangelii odczytanego przez swojego założyciela. I wtedy znajdą się powołania. Bo młodzież jest na tyle rozsądna, że nie podejmie ofiary z piękna życia rodzinnego życia dla wygodnego starokawalerskiego czy staropanieńskiego życia.
Dziś mamy zjawisko nazwane pięknym i szlachetnym słowem „poprawność”. Nie jest to jednak żadna poprawność: jest to lizusostwo światu współczesnemu, jego trendom, jego modom, jego klubom i salonom dla kariery, dla możności pokazania się w telewizji, drukowania. Poprawność czyli lizusostwo jest zaprzeczeniem ducha radykalizmu i profetyzmu zakonnego, jest to zguba dla zakonnika czy zakonnicy, zguba dla zakonu – jest to przekreślenie sensu samego życia zakonnego. Takim typowym przejawem lizusostwem i oportunizmu jest zrzucenie stroju zakonnego czy sutanny, tak niestety powszechne, także i w zakonach, których strój był przypomnieniem, że są ludzie, którzy umieją się poświęcić dla Boga.
Tego świadectwa zakonów potrzebuje kler diecezjalny dla poderwania się ku doskonałości i choć będą mruczeli (mam nadzieję, że nie podadzą zakonnikom chleba zatrutego jak kapłan Sabinianus św. Benedyktowi!) to jednak w końcu pójdą za przykładem. Jeśli zakonny nie stanowią przykładu dla kleru i świeckich, nie spełniają swego zadania.
3. Zakony stanowiły w Kościele oazy życia duchowego, naukowego i kulturalnego, i z nich czerpał on ciągle nowe siły.
a. Zaczynamy od tego co najważniejsze, od sakramentów i nauczania. Kościoły zakonne powinny stanowić miejsca, gdzie Msza św. wzorowo celebrowana przyciąga wiernych, gdzie można przyjść w każdej chwili dnia na adorację Najświętszego Sakramentu, gdzie można się wyspowiadać nie czekając godzinami na spowiednika; a wyspowiadać się u wykwalifikowanych i dobrze przygotowanych spowiedników, a nie u przypadkowych księży. Problem dobrej spowiedzi i kierownictwa duchowego jest dziś problemem ogromnej wagi. Kościoły zakonne powinny być miejscami, gdzie człowiek skołatany hałasem, pośpiechem może wpaść na chwilę; jeśli będą otwarte, odwiedzać je będą nawet niewierzący szukający ciszy i zatrzymania się w życiu – może później znajdą Boga.
Domy zakonne to miejsca, gdzie można posłuchać dobrych kazań, konferencji tematycznych, gdzie można odbyć rekolekcje wedle ducha właściwego dla danego zakonu – to podkreślam niesłychanie ważną rolę rekolekcji ignacjańskich w Polsce, ale nie tylko: wędrując po Polsce widziałem różnorodne formy rekolekcji i spotkań zakonnych; w czasie których mogą przyjechać na kilka dni zatrzymać się na chwilę i pożyć rytmem życia Bożego ludzie tak starzy jak i młodzi. Liczba takich domów zakonnych i takich rekolekcji Polsce rośnie nieustanie. I to jest bardzo piękne.
b. Tradycją zakonów jest ich wpływ na rozwój życia intelektualnego Kościoła. Klasztory stanowiły na Zachodzie późnego antyku oazy życia duchowego, np. szkoła teologiczna na Lerynie, scriptorium Kasjodora czy scriptoria benedyktyńskie. Studia generalne stanowiły kuźnię myśli chrześcijańskiej średniowiecza, uniwersytety katolickie prowadzone Jezuitów, Dominikanów a obecnie Opus Dei stanowiły ważne ośrodki myśli katolickiej. Ponadto zakony tworzyły ważne ośrodki naukowo-badawcze, podejmują wielkie dzieła naukowe; takie ośrodki do dziś istnieją w Europie. Ten fenomen jest nieobecny w Polsce; żaden zakon nie wydaje pisma o renomie międzynarodowej ani nie podejmuje prac o zasięgu międzynarodowym; można mówić o „Przeglądzie powszechnym” jako o ważnym piśmie w skali ale tylko ogólnopolskiej, przynajmniej do II wojny. Podobnie zakony pełnią rolę raczej duszpasterską niż jako centra naukowe, choć „Instytut Tomistyczny” w Warszawie, „Ignatianum” w Krakowie czy Tyniec zaczynają znaczyć w życiu naukowym Polski. Jeżeli ilość zakonników-pracowników naukowych w Polsce jest porównywalna ze Zachodem, to ilość prac podejmowanych przez ośrodki zakonne jest o wiele mniejsza. Natomiast katastroficznym można nazwać udział sióstr w życiu naukowym; odbijają się tu nieszczęsne tendencje nie wysyłania ich na studia i obecnie wysyłanie na studia zaoczne, o których poziomie tu zamilczę.
Zakony były bastionami ortodoksji: pomyślmy o roli św. Dominika w średniowieczu czy o Jezuitów w czasie reformacji. Uniwersytety nowych zakonów, jak choćby Opus Dei przejmują tę tradycję. Tragedia uniwersytetów zakonnych wieku XX było to, że często stawały się ogniskami kontestacji teologicznej. Na problem ortodoksji nie zwraca się Polsce większej wagi, a przecież coraz bardziej nasilają się tendencje odbiegające od nauki katolickiej: problem antykoncepcji, kapłaństwa, kapłaństwa kobiet, rzeczy ostateczny, itd., których skutki wyraźnie już widać w duszpasterstwie. Obok nich pojawia się problem ortopraksji: uczelnie katolickie organizują studia w niedzielę, przedkładając liczbę studentów czy dyplom uniwersytecki nad IV przykazanie Boże i lekceważąc głos Papieża i polskich biskupów; na nie sznureczkiem spieszą siostry, które uczą się w ten sposób, że dyplom magistra teologii jest ważniejszy niż Boże przykazanie! I w końcu niemniej ważny problem powszechnego dziś bełkotu religianckiego (bo nie można go nazwać ani teologicznym choć dotyczy teologii, ani religijnym, choć dotyczy religii), który zastąpił drętwą mowę socjalizmu. Jest więc bełkot „postępowy” i bełkot „wsteczny” (obydwa te słowa należą także do owego bełkotu). Nie tylko nie rozumiemy kazań, ale i artykułów prasowych i dzieł teologicznych, które uchodzą w salonach za wybitne
Jeśli chodzi o szkoły katolickie to liczba ich się powiększa i cieszą się powszechnym szacunkiem, jako że poza nauką dają wychowanie – jest tu wielka zasługa polskich zakonów; niestety brak ciągle w Polsce szkoły takiej jak Chyrów, wielka i wspaniała kuźnia przedwojennej inteligencji katolickiej.
c. Zakony stanowiły zawsze centra kultury chrześcijańskiej. Tak było z wspaniałymi bibliotekami zakonnymi, ze wspaniałymi zbiorami książek i rękopisów; i dziś, istnieją w Polsce dobre biblioteki zakonne stanowiące ważne centra kulturalne. Wyczytałem, że kolegia jezuickie wydawały na bibliotekę 1/3 budżetu. W XX w. powstały prężne wydawnictwa zakonne jak francuski dominikański Le Cerf czy polskie jezuickie WAM.
Zakony stanowiły centra życia muzycznego: kultywowani śpiew gregoriański i polifoniczny a partytury znajdowane w klasztorach, np. w Starym Sączy świadczą o poziomie muzykowania. Szkoły muzyczne przy wielkich opactwach, na Montserrat czy w Solesmes stanowią najważniejsze centra śpiewu religijnego. W Polsce wielkie zasługi mają Misjonarze oraz obecnie działający ośrodek dominikański w Krakowie.
Jeśli chodzi o sztuki plastyczne zasługi zakonów są ogromne, np. w dziedzinie architektury czy wystroju. Wspaniałe budynki opactw średniowiecznych, niemniej piękne zespoły barokowe klasztorów i kolegiów, promocja malarstwa dla ich wypełnienia – oto wspaniałe dziedzictwo dawnych wieków. Wiek XIX arcydzieł nie stworzył: ciężkie neoromańskie, neoklasyczne czy neogotyckie klasztory nie są złe choć entuzjazmu nie budzą. Na temat architektury współczesnych klasztorów polskich, kościołów i ich wystroju – zamilknę; dla pocieszenia powiem, że taka sama katastrofą artystyczną są współczesne kościoły w Polsce i na Zachodzie. Sztuka potrzebuje mecenasów. Ale tego się nie rozumie i wydaje się pieniądze na rzeczy bardziej „praktyczne”.
W końcu trzeba podkreślić rolę zakonów Polskich w rozwoju teatru. Historycy literatury polskiej wydają stopniowo znakomite sztuki polskie i łacińskie pisane dla teatru szkól jezuickich i pijarskich. Jest to jednak temat raczej historyczny.
Architektura, malarstwo, muzyka stanowiły niegdyś media przekazujące wiarę. Dziś są inne media – czasopisma, radio, telewizja, internet. Czy to nie jest idealne pole pracy dla zakonów? Zorganizowany przez OO. Franciszkanów festiwal Filmowy w Niepokalanowie gromadzący filmowców polskich a jeszcze bardziej działalność zorganizowanego przez OO. Rdemptorystów Radia Maryja i związanych z nią instytucji, które nie tylko przekazują naukę katolicką, ale też jednoczą ludzi i kształcą dziennikarzy, pokazuje, jak bardzo twórcza może być rola zakonu. Pole jest otwarte: wydaje mi się, choć się na tym zupełnie nie znam, że zakony, dysponujące w swoich domach nieraz zespoły świetnie wykształconych ludzi powinny przejąć duszpasterstwo internetu.
Sprawa kultury to nie jakieś pięknoduchostwo – to sprawa życiowa – czy dogadamy się ze współczesnym światem, z którym ona nas sprzęga. To dalej możność rozwoju wiary i wyrwanie się z serwowanego nam dziś powszechnie banału. To uczłowieczenie człowieka, który skutecznie się odczłowiecza.
Czy zakony w Polsce nawiążą do tych chwalebnych tradycji swoich poprzedników. Jak się wydaje nie zauważono nauki Jana Pawła II podkreślającego rolę kultury. Lekceważenie kultury stanowi jedną z wielkich słabości polskiego Kościoła a nie tylko zakonów.
+++
Oto kilka uwag na temat zakonów, ich sytuacji i ich zadaniach w Polsce współczesnej. Zaznaczam, są to moje wrażenia i tylko moje wrażenia, choć przemyślane i chyba przemodlone. Jeśli kogoś uraziłem, przepraszam, jeśli sformułowania były niepewne czy niekompletne – przekonany, chętnie je zmienię, bo prawda, choćby gorzka, jest najważniejsza; jakkolwiek jednak by było, chciałbym, aby zostały one wzięte pod uwagę, nawet gdyby miały zostać odrzucone, prosiłbym bym jednak, by to uczynić po zastanowieniu się nad nimi.
Na koniec użyję formuły konsulów rzymskich na zakończenie przemówienia sprawozdawczego, a takim był mój referat, stwierdzali: Feci quod potui, faciant meliora potentes.
[1] E.Auerbach, Mimesis, Warszawa 1968, rozdzial I.
[2] A.Pronzato, Niewygodne Ewangelie, *** 133.