Dzieci żydowskie uratowane przez Siostry Franciszkanki Rodziny Maryi. Za to groziła śmierć

W dniu 4 kwietniu 2016 r., w ramach Konferencji Dialogu Międzyreligijnego w Warszawie, została uczczona s. Celina Aniela Kędzierska (1902-1946), odznaczona pośmiertnie Medalem Sprawiedliwa wśród Narodów Świata (2015). W uroczystości wzięli udział uczestnicy Konferencji, Siostry Franc. Rodziny Maryi, oraz dwoje uratowanych Anna Henrietta Kretz-Daniszewski i Jerzy Bander. Ania (ur. 1933), po egzekucji rodziców, przybiegła do sierocińca polskiego w Samborze i powiedziała do przełożonej s. Celiny: Siostro, bądź moją matką, nie mam już rodziców(1944). Jerzy Bander, urodzony w 1942 r. w więzieniu, gdzie Niemcy zamordowali jego matkę, został uratowany przez Polaków, potem zostawiono go w koszyku pod drzwiami sierocińca. Ofiarna siostra Celina i jej współsiostry ocaliły w Samborze dziesięcioro dzieci żydowskich w wieku szkolnym i kilkoro niemowląt oraz troje dzieci cygańskich, w trudnych warunkach, gdyż część posesji zajmowali Niemcy.

To jeden z wielu przykładów ratowania dzieci żydowskich podczas okupacji niemieckiej przez Zgromadzenie Rodziny Maryi, które w 1939 r. liczyło 1120 sióstr, 160 domów zakonnych (3 prowincje: Lwów, Poznań, Warszawa); dom generalny znajdował się we Lwowie. Siostry rozwijały działalność oświatową, wychowawczą i opiekuńczą: w 60 szkołach powszechnych, 58 ochronkach, 44 sierocińcach, 20 internatach, 17 zakładach opiekuńczych, 14 szpitalach i w 80 przychodniach wiejskich.

Agresja Niemiec hitlerowskich na Polskę (1939), okupacja i związane z nią wysiedlenia, aresztowania, egzekucje, eksterminacja ludności polskiej, zagłada Żydów, siały terror i przerażenie. Z tą rzeczywistością musiało się zmierzyć Zgromadzenie Rodziny Maryi, założone przez św. abp. Z. Sz. Felińskiego (1857), który w Regule umieścił dwa cytaty ewangeliczne, które ukierunkowywały działalność sióstr i kształtowały ich duchowość:

Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć (Mk 10, 45).

Kto by przyjął jedno takie dzieciątko, w imię moje, Mnie przyjmuje (Mt 18, 5).

Toteż siostry, na wzór Matki Bożej, w duchu ewangelicznej służby, kierowały swoją działalność ku dzieciom, ale też otaczały opieką osoby starsze, bezdomne, starając się, by sierocińce i zakłady opiekuńcze stały się dla nich nową rodziną.

Siostry, które podzieliły los Narodu, w obliczu nieszczęść pospieszyły z pomocą sanitarną walczącym, udzielały schronienia wysiedlonym, opiekowały się więźniami, wspomagały polskie organizacje podziemne, przygarniały sieroty wojenne. Otworzyły też swoje serca i drzwi klasztorów dla ratowania żydowskich dzieci. Tego wymagała sytuacja Żydów, skazanych na zagładę. Według planów Hitlera ten sam los czekał Polaków.

Akcja ratowania Żydów przez Siostry Rodziny Maryi była z jednej strony spontaniczna, z drugiej zorganizowana, kierowana we Lwowie przez przełożoną generalną Ludwikę Lisównę (1874-1944), w Warszawie przez przełożoną prowincjalną m. Matyldę Getter (1870-1968). Odgórne jednak inicjatywy zostały zrealizowane dzięki ofiarności i poświęceniu sióstr, które dzień i noc czuwały nad bezpieczeństwem ukrywanych Żydów i to we wszystkich niemal domach zakonnych, włączając w tę akcję także osoby związane ze Zgromadzeniem.

Siostry ukrywały dzieci żydowskie w sierocińcach, gromadzących od 30 do ok. 200 wychowanków, tych dawnych oraz w 13 otwartych w czasie wojny. Ich usytuowanie w miejscach odosobnionych, w parku lub lesie, pozwalało na przyjęcie większej ilości żydowskich dzieci: dom w Płudach miał ich 40, zakład „Łomna” – 26, w dwóch domach wojennych w Aninie, liczących po 40 chłopców, połowę stanowiły dzieci żydowskie, w pozostałych ich liczba była mniejsza. Według Ireny Sendlerowej, matka Getter przyjmowała każde dziecko uratowane z getta, stąd domy sióstr przepełnione były dziećmi żydowskimi.

W opinii sióstr ratowanie życia osób zagrożonych śmiercią było obowiązkiem sumienia, to była ludzka powinność, nawet za cenę własnego życia. Matka Getter mówiła: ratuję człowieka. A do sióstr kierowała słowa: może dzięki naszej ofierze, naszemu poświęceniu, Pan Bóg ochroni nasze zakłady i dzieci polskie od grożących niebezpieczeństw. Z relacji sióstr przebija przekonanie, że Opatrzność w specjalny sposób czuwała nad Zgromadzeniem: żadna siostra nie zginęła za ukrywanie Żydów i mimo strasznego zniszczenia domów w 1944 r., poza jednym wypadkiem, żadne dziecko nie zginęło.

W opinii osób spoza zgromadzenia największe zasługi w ratowaniu Żydów miała m. M. Getter. Jej energia, jej mądrość, praktyczność, nieustraszona odwaga zabłysły w całej pełni podczas okupacji hitlerowskiej (J. Habdank, 1968). Nie wiem, co bardziej ceniłam u Matusi, czy męski rozum, czy delikatność kobiecą, czy szybkość decyzji, czy zmysł organizacji, czy zawsze trafne rozstrzygnięcia, czy niewyczerpaną cierpliwość w udzielaniu się wszystkim, czy gotowość wyrzeczenia się siebie o każdej chwili dnia i nocy (M. Niklewicz, 1968).

Część dzieci żydowskich kierował do zakładów Rodziny Maryi dyrektor Wydziału Opieki Społecznej Zarządu m. st. Warszawy, Jan Starczewski, samorządy lokalne, RGO, zapewniając fundusze na ich utrzymanie, część dzieci siostry przyjmowały prywatnie i same pokrywały koszty utrzymania, względnie opiekunowie. Siostry były świadome, że za ukrywanie Żydów grozi im śmierć. Bały się, bała się m. Getter, ale nie odmawiała pomocy.

Pod opiekę sióstr dostawały się dzieci żydowskie w różny sposób. W internacie w Warszawie (ul. Żelazna, dom przylegał do getta) przebywała m.in. 3-letnia dziewczynka z hebrajskim tatuażem na ciele, znaleziona w norce pod chodnikiem, 4-letni chłopczyk przyniesiony z getta przez gestapowca (przekupił go ojciec dziecka), Jasia, mieszkająca obecnie w Londynie, malutka Marysia, 7-letnia Inka Szapiro, wyprowadzona z getta, oddana pod opiekę sióstr przez opiekunkę, która pisała: Tam znalazła schronienie i życzliwe, ciepłe przyjęcie. Przełożona, jej sekretarka i katecheta, po rozmowie ze mną zgodzili się przyjąć dziecko nie bez ryzyka. Okazali się ludźmi o zacnych sercach i odwadze chrześcijańskiej.

Do zakładu Opatrzności Bożej w Warszawie dziewczynkę zamordowanych rodziców przywiózł rolnik spod Łowicza, znalazły tu schronienie 2 inne dziewczynki, jedna – po stracie rodziców błąkała się po polu i spała w psiej budzie, drugiej – ojciec otruł się, a matka pracowała dorywczo. Do sierocińca we Lwowie przy ul. Kurkowej, 6-letnie dziecko przyprowadził franciszkanin, trafiła tu także Łucja Keller. W Mircu wychowywały siostry dziewczynkę, którą znalazł w lesie policjant, a w Podhajcach niemowlę podrzucone pod urząd gestapo i Marysię przekazaną przez pośrednictwo RGO. Do zakładu wychowawczego w Łomnie, dzieci żydowskie przewoziła z Wydziału Opieki Społecznej Warszawy s. Blanka Pigłowska. Do sierocińca w Samborze mieszkańcy kierowali dzieci żydowskie i cygańskie.

Jakie uczucia targały sercami tych dzieci możemy poznać, z relacji Małgorzaty Mirskiej, wyprowadzonej z getta i ukrywana przez wiele osób, wreszcie przyszła wraz z młodszą siostrą Ireną na Hożą: strasznie się bałam, wspomina Małgosia, ponieważ miałam okropny wygląd, ‘złą twarz’… Przechodząc przez furtę miałam świadomość, że za nią rozstrzygnie się mój dramat: życie czy śmierć. Matka przełożona Matylda Getter spojrzała na nas i powiedziała: tak – przyjęła nas. Wydawało mi się, że się niebiosa otworzyły przede mną. Ona też z wdzięcznością wspomina przełożoną w Płudach s. Anielę Stawowiak: Matka Aniela … była przez lata wojny dla mnie ostoją. Nigdy nie zapomnę jak w momencie rewizji niemieckiej, gdy tak bardzo się bałam, Matka Aniela położyła mi rękę na głowie i powiedziała: ‘W naszym domu, gdzie jest kaplica, nic ci się stać nie może’. Siła w jej głosie i piękne spojrzenie dodały mi otuchy (1960).

W Księdze Pamiątkowej Domu Generalnego w Warszawie ta sama Małgosia napisała: Z wielkim wzruszeniem i miłością wspominam postacie m. Matyldy Getter oraz siostry przełożonej Anieli Stawowiak, które mi uratowały życie, gdy mnie przyjęły do swego domu w Płudach w początkach września 1942 r., gdzie jako wystraszone, czarne żydowskie dziecko znalazłam ratunek i azyl (20.04.83).

Inna wychowanka Alinka Herla, jak sama twierdzi, trzykrotnie uratowana przez siostry w Brwinowie, obecnie Lea Balint w Jerozolimie, pisała: W moich rozjazdach po świecie pamiętam o was zawsze. Nie przeżyłabym przecież bez waszej serdecznej i bezinteresownej pomocy, bez waszego drogiego Klasztoru, nigdy bym nie ujrzała szerokiego świata (2002).

Lidia Kleinmann, w czasie wojny Maryla Wołoszyńska, z wdzięcznością wspomina swój pobyt w Łomnie: Gdy Siostra Blanka przywiozła mnie do Łomny w 1942 r. miałam 10 lat i paczkę przeżyć, których do dzisiaj nie mogę spokojnie wspominać. Łomna była dla mnie bezpieczną wyspą na głębokim morzu nieszczęść. Dzięki gronu szlachetnych osób, które wyciągnęły pomocną dłoń do mnie i wielu innych przeżyłam wojnę. Czuję głęboką miłość i wdzięczność dla Matki Tekli, Siostry Zofii i Siostry Blanki za ich opiekę, dobroć i zrozumienie i dla moich współtowarzyszek w Łomnie, gdyż były wtedy moją rodziną (1993). Matka Getter, przenosząc Danutę Markowską (Janinę Dawidowicz) z Płud do Warszawy, zwróciła się telefonicznie do przełożonej „Łomny” s. Tekli Budnowskiej: Czy przyjmie siostra błogosławieństwo Boże. To był szyfr zakonny. Na takie pytanie odpowiedzią było – tak. Janka pisała do m. Tekli i s. Zofii: Nigdy nie zapomnę ile Wam obu zawdzięczam i nie potrafię odwdzięczyć się za opiekę i ciepło, które mi wtedy Matka okazała (1976).

Janka Ronis, podczas wojny Janina Glińska, gdy po 60 latach odnalazła siostry, które uratowały jej życie we Lwowie, kiedy rozpoznała siebie na fotografii w grupie sierot i zobaczyła swoje nazwisko w książce meldunkowej, jak sama napisała, oszalała z radości, zamknęło się wreszcie koło jej życia (2002), odwiedziła kilkakrotnie siostry w Warszawie, z wdzięcznością pisała: jestem waszą wychowanką, która żyje dzięki wam (2005).

Dla dorosłych dziewcząt siostry starały się o pracę i czuwały nad ich bezpieczeństwem. Mary ze Lwowa trafiła na Hożą 1943 r., o czym sama pisze: Co mi powiesz, dziecko? Zapytała mnie Matusia Getter. Odpowiedziałam jej, że policja jest na moich śladach, że nie mogę wrócić już do swego mieszkania, że jestem Żydówką, i nie wiem, gdzie pójść z tym życiem, co się tak rozpaczliwie kołacze w moim sercu. Tego dnia już zostałam na ulicy Hożej”. Siostry znalazły jej pracę: klasztor ręczył, pisała Mary, że jestem jego wychowanką. Wiem, widziałam na własne oczy i poświadczyć mogę, że wiele osób pochodzenia żydowskiego przeszło przez klasztor, a jeszcze więcej małych dzieci (Paryż, 1993).

Jej rodzona siostra Lila także trafiła do m. Getter, oto jej słowa: Nie zapomnę do końca życia tego momentu. Matka Getter była w tym małym ogródku na Hożej, zbliżyłam się do niej, powiedziałam, że nie mam gdzie się podziać, że jestem Żydówką, a więc wyjęta spod prawa, na co matka Getter mi odpowiedziała i tu przytaczam jej słowa:Dziecko moje, ktokolwiek przychodzi na nasze podwórze i prosi o pomoc, w imię Chrystusa, nie wolno nam odmówić’. Z całego okresu wojny, z wszystkich moich strasznych przeżyć, to jest jedyny z nielicznych momentów, który pozostał mi w pamięci, tak świeży, jakby stał się dopiero w tej chwili (Mediolan, 1983).

W Sanatorium w Międzylesiu, „Ulanówek”, siostry ukrywały kilkanaście dziewcząt pochodzenia żydowskiego, co potwierdził prof. dr. med. M. Telatycki w słowach o przełożonej s. Anieli Stawowiak: Podczas okupacji, poza troską macierzyńską o chore dzieci, zapobiegliwością w zdobywaniu dla nich żywności, odzieży, leków, […] wykazywała najwyższą odwagę i bohaterstwo, ukrywając w swym zakładzie ok. 12 dzieci żydowskich (wyjętych przez okupanta spod prawa) i ryzykując przy tym swoim życiem (1952).

Chłopców żydowskich lokowała m. Getter w sierocińcach Zgromadzenia w Aninie, Białołęce, Kostowcu i Woli Gołkowskiej, a starszych oddawała do zakładów prowadzonych przez michalitów, orionistów i salezjanów.

Ważną sprawą było wyrobienie dzieciom żydowskim nowych dokumentów. W Archiwum Zgromadzenia w Warszawie, przechowuje się 13 metryk, którymi posługiwały się dzieci żydowskie „Sierocińca Delegatury Polskiego Komitetu Opiekuńczego w Aninie”, otwartego w 1941 r. w willi Lotha. Metryki te pochodzą z parafii Lwowa, Grodna, Wadowic, Wilna, Wołkowyska, i parafii warszawskich: św. Barbary, św. Floriana, Świętego Krzyża, św. Wojciecha, św. Jakuba i Wszystkich Świętych. A także blankiety metryk z podpisem i pieczęcią parafii, przygotowane do wypełnienia dla dzieci żydowskich. Metryki te pozostały przy siostrach, ponieważ dzieci tego zakładu nie były chrzczone.

Metryki nie gwarantowały całkowitego bezpieczeństwa. Przykładem tego jest ks. Tadeusz Puder, kapłan katolicki, pochodzenia Żydowskiego, kapelan w Białołęce, aresztowany przez Niemców, wyratowany przez AK, przewieziony do Białołęki w stroju zakonnym Rodziny Maryi i ukryty przez siostry, tropiony przez Niemców, nie wyśledzony, kilkakrotnie przebierany w strój zakonny, przeżył przesiedlenie do Płudach, cieszył się wyzwoleniem, zginął w Warszawie potrącony przez samochód rosyjski (1945).

Typowe semitki umieszczała m. Getter w Brwinowie, Brzezinkach, Międzylesiu „Nazaret”, w „Robercinie”, pod Piasecznem. W tym ostatnim przebywała Jadwiga Skrzydłowska, która wspomina o delikatności sióstr: Domyślały się one pewnie kim jestem, ale nie dały mi tego odczuć i traktowały mnie dobrze i życzliwie (1971).

Klauzura zakonna, skrzętnie przestrzegana i habit zakonny szanowany przez siostry w krytycznych sytuacjach były szansą ocalenia Żydów. Profesor z Buczacza, ukrywający się na plebani w Puźnikach, ocalał tylko dzięki umieszczeniu go w specjalnej skrytce w klauzurze sióstr (1944). W habit zakonny przebierano w Płudach Żydówkę Stanisławę, gdy na teren zakładu przyjeżdżali Niemcy tropiący Żydów; w habit przebrano 16-letnią Janinę Sosnowską z Anina, w czasie ewakuacji z Białołęki do Płud. W Puźniakch przebierały w habit aptekarkę z Buczacza. Podczas jednej z rewizji, kiedy Niemcy sprawdzali dokumenty sióstr, Żydówka stała na końcu jako siódma zakonnica, bez dokumentów. Groza sytuacji i napięcie nerwów były wielkie. Na szczęście Niemcy sprawdzili dowody 6 sióstr, a przy niej zrezygnowali z dalszej kontroli. Ocalała. Był to wyraźny znak Opatrzności.

Siostry dzieliły się z Żydami chlebem, ratowały ich życie, pomogły w ucieczce, to samo czynili liczni Polacy, a jednak pod adresem Polski kierowane były i są kłamliwe oskarżenia, że Polacy nie ratowali Żydów. Tymczasem ratował kto mógł, choć za to groziła śmierć. W obronie Polaków stanął Żyd, Alef Bolkowiak w artykule: Podnoszę głos protestu. Kiedy został ranny w potyczce pod Osą, doznał pomocy od wielu Polaków, kilku lekarzy, także od ks. Jan Gałęzy i s. Stefanii Miaśkiewicz z Rodziny Maryi. A kiedy znalazł się w śmiertelnym zagrożeniu siostra przeprowadziła go na bezpieczne miejsce przebranego w sutannę ks. Gałęzy. W wiedeńskim „Ekspresie Wieczornym”, pisał: Oto ludzie, którzy jesienią 1942 r., w okresie zaostrzonego terroru ze strony okupanta, z narażeniem swojego życia i życia swoich rodzin przyszli mi z pomocą (1968).

W Talmudzie jeden z wersetów mówi: Kto ocala jednego człowieka, ocala cały świat. Siostry Rodziny Maryi ratując Żydów spełniły obowiązek sumienia, świadome, że życie ludzkie ma nieocenioną wartość. Kiedy po wojnie rodzina zabierała ostatnią dziewczynkę z Zakładu „Jutrzenka” w Pustelniku-Marki i chciała zapłacić za jej ukrywanie, przełożona s. Helena Dobiecka powiedziała: ludzkiego życia nie opłacą pieniądze. Oblicza się, że siostry Rodziny Maryi ocaliły życie ponad 750 Żydom – dzieciom i starszym. Liczba ocalonych przez siostry stale wzrasta, gdyż nadal zgłaszają się osoby uratowane przez siostry lub ich rodziny.

Kilka uratowanych przez siostry Żydówek, postarało się o posadzenie drzew wdzięczności w lasku Sprawiedliwych w Jerozolimie. Biskup Władysław Miziołek, świadek ratowania Żydów przez siostry Rodziny Maryi, wspominając ich zasługi powiedział: gdyby posadziło się drzewa ku pamięci wszystkich Żydów, uratowanych przez siostry, powstałby wielki las (1982). W 1985 r., dzięki staraniom wychowanek Żydówek z Francji i Izraela m. Matylda Getter została odznaczona pośmiertnie medalem „Sprawiedliwy wśród narodów świata”. W opinii profesora Benek Sharonim: Matylda Getter … należy do tych wspaniałych i szlachetnych postaci, nie tylko narodu polskiego, ale całej ludzkości. Wątpię, a może nawet jestem pewny, że ja na jej miejscu nie mógłbym tego zrobić, co ona zrobiła w tym okropnym okresie, gdy życie toczyło się na samym dnie tej okropnej grozy i piekła. Często ją wspominam na moich wykładach przed naszą młodzieżą i nigdy nie zapomnę (Izrael, 1997).

W 2009 r. Narodowy Bank Polski uhonorował 3 osoby szczególnie zasłużone w akcji niesienia pomocy Żydom, wydając dwie monety – 2 złotową i 20 złotową z napisem: Polacy ratujący Żydów: Irena Sendlerowa, Zofia Kossak, siostra Matylda Getter.

Na zakończenie warto zacytować słowa jednego z wychowanków, który był świadkiem ukrywania dzieci żydowskich w Kostowcu: Sądzę, że nie ma takich pieniędzy, odznaczeń, tytułów i ‘drzew sprawiedliwych’, które by choć w części mogły być zapłatą za ciche bohaterstwo Sióstr Rodziny Maryi. Pozostaje tylko pamięć i modlitwa” (Ocalony! 1983).

To tylko mały wycinek z szerokiej działalności Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, które w latach okupacji niemieckiej, otworzyły swoje serca i drzwi klasztorów, aby ratować Żydów, zwłaszcza dzieci żydowskie. Taką działalność prowadziły także inne zgromadzenia i zakony żeńskie w Polsce, podobnie księża, biskupi, zakonnicy; tak czynili ofiarni Polacy, całe rodziny polskie, mając świadomość, że za to grozi śmierć. To są niewątpliwie, choć bez medali, Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata.

  1. Teresa Antonietta Frącek

Warszawa, 20 kwietnia 2016.