– Każda z nas jest kobietą, która chce spełniać swoje marzenia oraz żyć w miłości z Bogiem – opowiada matka Jolanta Olech, urszulanka, sekretarka generalna Konferencji Wyższych Przełożonych Żeńskich Zgromadzeń Zakonnych w Polsce. I dodaje: „jesteśmy jak współczesne kobiety pracujące, tylko kierujące się innym powołaniem”.
Alicja Samolewicz-Jeglicka: Czy da się powiedzieć ile jest zakonów żeńskich w Polsce?
Matka Jolanta Olech: Jedynie z pewnym przybliżeniem. W Konferencji Wyższych Przełożonych Żeńskich Zgromadzeń Zakonnych w Polsce (to instytucja, która skupia wszystkie czynne zakony w naszym kraju) jest zarejestrowanych 105 zgromadzeń. Wiemy jednak, że w wielu diecezjach są małe wspólnoty sióstr, które przyszły do nas z bliższej lub dalszej zagranicy, np. z Meksyku czy Japonii. To małe wspólnoty, ale nie są w konferencji. Tych niezrzeszonych jest około 40. Można z pewnym przybliżeniem powiedzieć, że jest 140 – 150 różnych charyzmatów zakonnych reprezentowanych w Polsce.
Te charyzmaty są bardzo różne i różnie siostry rozwijają swoje talenty. Są też bardzo zaangażowane w dzieło ewangelizacyjne…
Tak, tego jest naprawdę dużo. Od około 150 lat Kościół dopuścił, że również kobiety zrzeszające się we wspólnotach zakonnych mogą prowadzić i włączać się w duszpasterstwo, pracę społeczną, ochronę zdrowia czy pracę wychowawczą. I tak w Polsce jest nas o wiele mniej zaangażowanych w te dzieła niż sióstr we Włoszech czy Francji. Jednak trzeba podkreślić, że różnych dzieł prowadzonych przez siostry i skierowanych na pomoc duchową czy materialną naszym współczesnym jest naprawdę dużo.
Różnych inicjatyw jest bardzo dużo. Często się śmiejemy, że robimy więcej niż jest to możliwe. To duża przestrzeń działania sióstr.
Na przykład?
Siostry prowadzą ponad 500 instytucji edukacyjnych – żłobków, przedszkoli, szkół wszystkich stopni. Pracują w 106 innych ośrodkach prowadzonych przez diecezję, organizacje czy prywatne instytucje. Swoją pracą obejmują ponad 60 tysięcy dzieci i młodzieży. Pracują na 22 uczelniach wyższych. Prowadzą internaty, akademiki, bursy. Prowadzą różne formy pracy opiekuńczo – wychowawczej: domy dziecka, ośrodki wychowawcze czy ośrodki socjoterapii. Takich placówek jest około 510, a świetlic środowiskowych ponad 170. Tą wyliczankę można długo kontynuować… Naprawdę tych różnych inicjatyw jest bardzo dużo. Często się śmiejemy, że robimy więcej niż jest to możliwe. To duża przestrzeń działania sióstr.
A czy są takie dzieła, o których mało słyszymy i możemy być zaskoczeni, że siostry tam pracują? Przeczytałam, że siostry zakonne pracują nawet w więziennictwie…
Tak! I jest tam nas coraz więcej. Jest na przykład praca o której się w ogóle nie mówi – próba pomocy kobietom, które zarabiają na życie na ulicy. Mamy taki zespół sióstr, który się nazywa Bakhita. To cała sieć Bakhita do Spraw Przeciwdziałania i Pomocy Ofiarom Współczesnych Form Niewolnictwa. Siostry te zachęcają nie tylko do modlitwy w intencji osób w ten sposób zepchniętych na margines życia. Starają się one również włączać w różne inicjatywy związane z przeciwstawianiem się handlowi i marginalizacji ludzi. Trzeba pamiętać, że mowa tu nie tylko o prostytutkach kobietach czy młodych chłopcach. To również niewolnictwo ukryte, którego jest ogrom. Współpracujemy z siecią międzynarodową założoną przez siostrę z Włoch. To bardzo trudna praca.
Jaka jest współczesna siostra zakonna?
To normalna kobieta, która chce dobrze żyć, realizować swoje marzenia i przede wszystkim pomagać innym. Chce coś sensownego ze swoim życiem zrobić – w tym zawarty jest cały wysiłek o charakterze duchowym. Bez osobistego związku z Chrystusem i pragnienia, by to On był tym, który inspiruje, pomaga, kieruje i chroni, a czasem i przytula – takie życie nie byłoby możliwe. To jednak inny charakter życia i pracy niż zwykłej kobiety. Choć wiele nas łączy.
Klasztory dzisiaj są te same co dawniej, ale nie takie same. Zmieniają się jeśli chodzi o relacje, o wybór pracy i metody działań.
Czy zakony zmieniają się na przestrzeni lat?
Tak. Jesteśmy wszyscy dziećmi naszych czasów. Urodzonymi w określonych środowiskach, charakterystyczną mentalnością i z tym przychodzimy do klasztoru. Dlatego też klasztory dzisiaj są te same co dawniej, ale nie takie same. Zmieniają się jeśli chodzi o relacje, o wybór pracy i metody działań. Ale troszczymy się o to, by zachować to, co jest fundamentalne i najważniejsze – relacje z Panem Bogiem i miejsce dla Pana Boga w naszym życiu. Reszta jest drugoplanowa – musimy się w jakiś sposób dostosowywać do potrzeb, mentalności i wyzwań jakie stawia nam współczesny świat.
Zakony mają problemy z powołaniami. Ale Pan Bóg ma swoje metody. Może On chce nas zmusić, byśmy pomyślały, czy to gdzie jesteśmy i jak działamy jest wystarczające. Może taka jest pedagogika Pana Boga.
Także jeśli chodzi o powołania?
Dzisiaj pod wpływem myśli teologicznej Kościoła – staramy się to robić w pracy z młodzieżą. Nie opowiadamy jakie jesteśmy wspaniałe i nie namawiamy „wstąpcie do naszego zakonu”. Ale każdemu młodemu człowiekowi mówimy: zastanów się do czego powołał Ciebie Pan Bóg i gdzie mogłabyś/mógłbyś to powołanie najlepiej przeżyć… bo przecież każdy z nas chce przeżyć swoje życie najlepiej jak to możliwe.
W ostatnich czasach, nie ukrywamy tego, zakony mają problemy z powołaniami. I niech mnie pani nie pyta: dlaczego? Bo to wie tylko Bóg. Czy to demografia? Świat współczesny? Mentalność? A może w nas jest coś takiego, co nie przebija się do świadomości młodych? Na razie patrzymy z niepokojem na to, co przeżywamy. Ale Pan Bóg ma swoje metody. Może On chce nas zmusić, byśmy pomyślały, czy to gdzie jesteśmy i jak działamy jest wystarczające. Bo być może On chciałby nas w innym miejscu…. Tak sobie myślę o naszych założycielach – szli tam, gdzie nikogo nie było. Ani państwo się nimi nie interesowało, ani nie było wkoło dobrych ludzi. A jednak pojawiały się powołania i powstawały klasztory. Może teraz też są takie miejsca, ale nie dojrzeliśmy jeszcze do tego, aby je dostrzec. Może taka jest pedagogika Pana Boga… Możemy tylko „gdybać”.
To na koniec siostrę zapytam – dlaczego warto wstąpić do zakonu? Tak z perspektywy siostry życia…
Ja wstąpiłam do zakonu – jak na tamte czasy – dosyć późno, miałam 27 lat. Myślę, że to dobre pytanie, tylko nie wiem czy jest na nie właściwa odpowiedź. Warto odkryć to, do czego nas Bóg powołuje. Ja akurat wtedy wiedziałam, chociaż broniłam się rękami i nogami, a moje środowisko nie wierzyło w to, że wytrwam w zakonie – że to jest moje miejsce. Nie łatwe, nie tylko złożone z samych wzniesień i radości, ale to było moje miejsce. Dziś u schyłku życia jak pytam siebie czy to było to – odpowiadam zawsze: tak! To kwestia powołania i popatrzenia na własne życie jako na powołanie. Dla jednych to życie rodzinne, dla innych to życie samotne w określonym kanonie wartości, a dla jeszcze innych – życie w zakonie. Świadectwem tego, że życie zakonne nie umiera jest to, że mimo iż tradycyjne zakony mają swoje problemy z powołaniami – to jednocześnie rodzą się nowe. Nowe formy, charyzmaty i nowi ludzie, którzy odnawiają życie zakonne i podchodzą do swojego powołania z ogromnym entuzjazmem. I to jest bardzo budujące!
Za: Stacja7